Nie interesowało go, co o tym wszystkim myślą sobie inni. Dla niego liczyła się tylko Kate. Ale nie mógł zaprzeczyć, miała rację. Był wiecznym dzieckiem. Tak, czas przeszły. To właśnie ta kobieta uświadomiła mu, jak ciężkie może być życie i jak tragiczne w skutkach błędy popełnione lekkomyślnie. Nie było już tak różowo, jak to sobie zawsze wyobrażał. Pamiętał, że kiedy ją zobaczył, jego serce zabiło mocniej. Wtedy uznał, że to zwykły objaw strachu, że za chwilę ktoś wyrwie go z tego jego malutkiego świata pozbawionego jakiegokolwiek bólu i styku z realnym życiem szarych obywateli. Pomylił się wtedy po raz pierwszy i z każdym dniem zaczął odkrywać coś nowego. Uczył się rozumieć więcej, niż wydawało się wszystkim, którzy go otaczali. Z małego dziecka przeistoczył się w dojrzałego mężczyznę, nieumiejącego odnaleźć się w czymś, czego jeszcze nigdy nie doświadczył. Dopiero niedawno zdał sobie sprawę, jak wielkie uczucia żywi do swojej partnerki, ale zdarzyło się coś, co miało na zawsze odmienić ich oboje i ich wzajemne stosunki. Mimo wszystko wierzył, że jest w stanie to naprawić. Musiał. Chciał. Pragnął. Kochał. Kochał Beckett, jej każdy uśmiech, gest, słowo. Kochał ją taką, jaka była. Kochał, kiedy się na niego złościła. Kochał, po prostu kochał. Dopiero teraz wiedział, jak to jest. Stan uniesienia, pragnienie przebywania z tą osobą, wzajemnie zrozumienie i… Tak, mógł to wszystko schrzanić, jak schrzanił swoje dotychczasowe życie. Nawet słowem nie odezwał się na komentarz Ryana, tylko słuchał uważnie, analizując wszystko, jak zwykł to robić do tej pory. Nie snuł głupich teorii, nie żartował, nie próbował rozbawić swoich kolegów. Był i to wystarczyło. Ale wiedział, że nie ominie go rozmowa z nimi. Ich szybkie wymienione spojrzenia mówiły, jak dziwne stało się jego zachowanie. Wczoraj był przecież jeszcze innym człowiekiem. Dopiero po wypowiedzi Esposito zdecydował się na jakąś teorię, ale sam w nią nie wierzył. Jego melancholijny nastrój dawał się we znaki, przypominając mu prymitywne ulotne chwile szczęścia, które uważał za spełnienie jego najskrytszych marzeń. Okłamywał się w domku w Hamptons i teraz też siebie okłamywał, starając się odwrócić swoją uwagę od ważnych spraw. Ale los chciał inaczej i już po chwili znalazł się kilkanaście metrów dalej od Kate razem ze swoimi kolegami.
– Albo powiesz nam, co się dzieje – zaczął Ryan.
– Albo będziemy musieli zastosować na tobie tortury – dokończył Esposito.
Rick przewrócił oczami, jak zwykła czynić to Beckett i kiedy zdał sobie z tego sprawę, westchnął głęboko i w końcu powiedział pod presją natrętnych spojrzeń:
– Czy musi się coś dziać, żebyście się mnie o to pytali?
– Oczywiście, że nie – odparł Kevin. – Ale inaczej Kate nie zachowywałaby się w ten sposób. Wiesz, jaka ona jest.
– I nie miałbyś plamy po kawie na swojej koszuli – dodał Javier. – Jeżeli coś jej zrobiłeś, będziesz musiał odpowiedzieć przed nami.
– Albo przed Komisją Ochrony Zagubionych Dusz – zaśmiał się Ryan.
– Jest w ogóle coś takiego? – zapytał Rick, po raz kolejny niczego nie wyjaśniając w tej rozmowie.
– Oczywiście, że jest. W głowie naszego szanownego kolegi – zaśmiał się Esposito. – A teraz tak na poważnie… – dodał, a uśmiech znikł z jego twarzy. – Doskonale widzimy, jak patrzysz na Kate.
– I jak ona patrzy na ciebie – wtrącił drugi policjant.
– Dlatego na pierwszy rzut oka widać, że coś się stało między wami.
– W związku z tym mamy dla ciebie pewną radę.
– Nie spieprz tego, Castle.
– A jak będziesz gotowy, zawsze możesz się z nami spotkać i o wszystkim nam powiedzieć. Nie piśniemy nikomu ani słówka – obiecał Kevin.
– I może razem uda nam się rozwiązać tę sprawę – dokończył Javier.
– Dzięki, chłopaki – odparł po chwili Rick, na razie nie zamierzając się z nikim dzielić swoją słodko–gorzką tajemnicą. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co mu powiedzieli i wcale nie zamierzał tego komentować. W jego głowie wciąż rozbrzmiewały słowa Javiera: nie spieprz tego, Castle. Wyryły się w jego mózgu, układając się przed jego oczami w słowa, jakby ktoś na siłę próbował mu to powiedzieć. I wiedział już, że nie zrezygnuje. Nie zostawi tego tak po prostu. Nie teraz, kiedy miał poczuć prawdziwy smak szczęścia przy boku ukochanej kobiety, gdyby nie… Gdybym tego nie spieprzył, dokończył w myślach i skierował się w kierunku Kate ze zwieszoną głową. Dotarł do niej na tyle szybko, by słyszeć ostatnie słowa rozmowy i chwycić jej rękę. Spojrzała na niego oczami pełnymi bólu i zdziwienia, które po chwili wyrażały już tylko wściekłość i nienawiść. Nie ruszyła się, tylko wciąż w niego wpatrywała, jakby czekała na jego ruch, jakby miał ją uchronić od tego całego świata, ale on nie był w stanie niczego zrobić. Przerażenie, jakie pojawiło się w jego umyśle z momentem zobaczenia tak ogromnej niechęci, zmroziło jego serce. Mógł umrzeć. Tu i teraz. Jednak przypomniał sobie, że ma jeszcze na tym świecie niedokończone sprawy.
– I co? Nic nie zrobisz? Po prostu nic? – powiedziała słowami pełnymi cierpienia. Nie słyszał nigdy tego tonu, nawet gdy chodziło o jej matkę.
– Kate, nie chciałem, żeby to tak wyszło. Nie sądziłem, że…
Nie pozwoliła mu dokończyć. Wyrwała swoją rękę i drugą celnie uderzyła go w twarz tak mocno, że jego głowa odchyliła się w drugą stronę.
– Nie mów tak nigdy więcej! – krzyknęła. – Nie możesz obwiniać tylko siebie! Ja też jestem winna… – szepnęła, by znów podnieść głos. – Myślisz, że było mi z tym dobrze, kiedy się dowiedziałam?! Nie spodziewałam się tego, ale jeszcze bardziej zaskoczyła mnie twoja reakcja! Jak mogłeś…?! – przerwała, by nabrać powietrza w płuca. – Jak mogłeś tak po prostu pomyśleć, że kłamię?! W ogóle jak można kłamać w takiej sprawie?!
– Wiesz, są kobiety, które…
– Castle, do cholery, przestań mi przerywać! – ofuknęła go. – I tak już wystarczająco zniszczyłeś mi życie! Po prostu je zniszczyłeś… – zakończyła szeptem, a po jej policzku spłynęła jedna łza, skrząca się w przedpołudniowym słońcu, którą kobieta starła z twarzy szybkim ruchem dłoni, by nikt nie mógł się zorientować.
– Nie, nie zniszczyłem go, ale je naprawiłem – stwierdził z uporem maniaka. – Wszystko się jeszcze zmieni, zobaczysz. Będziesz w końcu szczęśliwa. Ty, ja i…
– Wierzysz w to? – zapytała z nadzieją w głosie, ufnie patrząc się w jego oczy po raz pierwszy w swoim życiu, a on wiedział, że naprawdę mu zaufała, że chciała silnie wierzyć w jego słowa. To mogła być podpora do jej dalszego życia, jedno słowo potwierdzające, że można być jeszcze szczęśliwym w tym świecie pełnym zła, że można jeszcze odnaleźć spokój własnej duszy.
– Wierzę – odparł z przekonaniem w głosie.
– A ja nie – ucięła, przyjmując chłodny ton i obojętny wyraz twarzy. Zagrała na jego uczuciach, zabawiła się nim i on zorientowała się dopiero teraz. Ale nie mógł być na nią zły. Nie potrafił, bo pamiętał to spojrzenie. Nie udało się jej do końca go oszukać. Gdzieś w głębi jego podświadomości chowała się jeszcze myśl o zemście, ale nie spodziewał się, że dotknie jego samego. Nie pozostawało mu nic innego, niż wierzyć, że jest w stanie odzyskać utraconą nadzieję. Swoją i jej. I dopiero kiedy po chwili usłyszał sygnał SMS–a, a Kate powiedziała, że jedzie przesłuchać żonę ofiary, opanował się i podążył za swoją partnerką do samochodu, nie mówiąc jej, że tuż za rogiem stoi jego Ferrari.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz