Wysiadła z samolotu i głęboko odetchnęła londyńskim powietrzem. Sama właściwie nie wiedziała, dlaczego wybrała właśnie to miejsce. Może przyciągnęła ją tutaj magiczność tego miasta ze swoimi kiczowatymi czerwonymi dwupiętrowymi busami i budkami telefonicznymi, a może coś zupełnie innego, czego do tej pory nie potrafiła wyjaśnić. Ale odkąd pamiętała, zawsze chciała kiedyś tu przyjechać. A teraz, gdy już w końcu tu była, nie wiedziała, co ma robić. Nie miała mieszkania, pracy… I na dodatek była w ciąży, a pieniędzy na pewno nie starczy jej, by wciąż przebywać w hotelu.
Odebrała swoją walizkę, uśmiechając się optymistycznie i skierowała swoje kroki w kierunku kawiarni znajdującej się na lotnisku. Zajęła miejsce przy jednym ze stolików i zamówiła karmelową latte. W oczekiwaniu na kawę, wyciągnęła swój telefon i włączyła go. Zobaczyła, że Lanie próbowała się do niej dodzwonić. Postanowiła, że później do niej oddzwoni. Ale jej uwagę przykuło coś zupełnie innego – SMS od Esposito, w którym mężczyzna pisał, że jest w stanie zaakceptować jej każdą decyzję, byle tylko nie urywała z nim i Ryanem kontaktu, bo bardzo im jej brakuje. Kate wzruszyła się, czytając wiadomość. Jej oczy zaszkliły się, by po chwili napełnić się łzami. Kobieta wyciągnęła chusteczkę, aby powstrzymać rozmazanie się makijażu. Sięgnęła po lusterko i w tym momencie poczuła, jak coś ciepłego ląduje na jej dekolcie i spływa coraz niżej.
Beckett znieruchomiała i kilka sekund później pomału podniosła głowę, by napotkać zażenowane spojrzenie zmartwionego mężczyzny, który ewidentnie wyglądał na winnego. Była detektyw przechyliła głowę i przyjrzała mu się uważnie. Wyglądał, jakby był starszy od niej o dwa lata, ale swoim wyrazem twarzy sprawiał, że nie można było brać go na poważnie. Miał krótkie, czarne włosy i zielone oczy. Spod granatowego sweterka z dekoltem w serek wystawał biały kołnierzyk koszuli. Jego spodnie były dość normalne – jeansy. Natomiast na nogach mężczyzna miał trampki. Swoim wyglądem przypominał osobę, która miała swój własny, szalony styl, który dopełniał efekt całości. Kate musiała przyznać, że nieznajomy był przystojny, nawet bardzo.
- Ja… przepraszam – powiedział i rzucił się w jej kierunku z serwetką, którą porwał ze stolika, lecz była detektyw poderwała się z miejsca i chwyciła go za rękę.
- Spokojnie, nic się nie stało – odparła, uśmiechając się.
- Ja naprawdę nie chciałem – przeprosił nieśmiało po raz kolejny i uśmiechnął się. - Może byłbym w stanie pani jakoś pomóc? – zapytał, lecz zanim Beckett zdążyła odpowiedzieć, kontynuował: - Zresztą gadam głupoty, muszę doprowadzić panią do porządku i nie przyjmę odmowy.
Rzucił banknot na stolik i, zanim kobieta zdążyła zaprotestować, wrzucił jej rzeczy do torebki, którą wziął wraz z walizką i pociągnął ją za rękę. Dopiero po chwili Kate zorientowała się, co się dzieje i brutalnie wyrwała swoją dłoń.
- Co robisz? – zapytała, chwytając za swoją torebkę i walizkę, którą miał w drugiej ręce.
- Przecież to moja wina, więc chciałem ci tylko pomóc – odparł lekko zmieszany. – Przepraszam, nie powinienem narzucać ci swojej woli, ale czuję się naprawdę winny.
- Dzieciaku, spokojnie – odparła, ale on zmarszczył brwi i zrobił się czerwony.
- Nie jestem dzieciakiem – syknął. – Mam na imię James.
- Dobrze, James – powiedziała z naciskiem na jego imię. – Możesz mi wyjaśnić, gdzie mnie ciągniesz i dlaczego wylałeś na mnie kawę?
- Ciągnę cię do mojego mieszkania, żebyś mogła doprowadzić się w spokoju do porządku, a kawę wylałem na ciebie przez przypadek, bo… jestem niezdarą – wyznał, szczerząc się do niej.
- Boże, dlaczego? – szepnęła Kate i po chwili zwróciła się do mężczyzny: - Słuchaj, nie jestem dzieckiem, dam sobie radę. Poza tym nie chcę ci sprawiać kłopotu.
- Ale to naprawdę żaden kłopot – odparł od razu. – Pewnie jesteś zmęczona po podróży, a ja jeszcze dołożyłem ci problem. Może cię gdzieś zawieść?
- A jaki hotel byś polecił? – spytała zakłopotana, spuszczając swój wzrok na swoje buty i nerwowo ściskając pasek od torebki.
- Zaraz, chyba nie powiesz mi, że… nie masz gdzie mieszkać? – dokończył, pytając, a jego oczy zrobiły się duże ze zdziwienia.
- Dopiero co przyleciałam i…
- No nie! – wykrzyknął, przerywając jej. – Tak nie może być! Idziesz ze mną i na razie zatrzymasz się u mnie. I nie chcę słyszeć żadnego ale. Akurat mam wolny pokój gościnny, więc będzie mi miło, jeśli ktoś u mnie zamieszka.
- Słucham? – spytała, nie wierząc własnym uszom. Z każdą sekundą miała wrażenie, że jest wrabiana, a Castle z Rynem wyskoczą za chwilę zza rogu i zaczną się z niej śmiać. Z drugiej strony ten facet coraz bardziej wydawał się szalony i Beckett zaczęła rozważać możliwości ucieczki.
- Oj, chodź – powiedział i odebrał jej bagaż. – Pogadamy na miejscu i nie musisz się mnie bać. Jestem jednym z najlepszych adwokatów w tym mieście, więc… - przerwał, widząc, jak mierzy go z góry na dół. – Ej, nie patrz się tak na mnie! Lubię mieć własne zdanie, OK? A tu masz moją legitymację, jeśli mi nie wierzysz.
Podał jej dokument, a ona przyjrzała mu się, mrużąc oczy. Miała dziwne wrażenie, że mimo wszystko może czuć się bezpieczna, ale sama nie wiedziała już, czemu może wierzyć, a czemu nie.
- James O’Connell – przeczytała na głos. – Nie słyszałam o tobie – przyznała zgodnie z prawdą i oddała mu legitymację, dalej nie czytając.
- No widzisz, nie jestem zboczeńcem – szepnął porozumiewawczo.
- Nie jestem co do tego taka pewna – odparła równie konspiracyjnie. – Ale wydaje mi się, że chyba mogę ci zaufać. I mam tylko jedno pytanie, zawsze tak narzucasz ludziom swoje decyzje?
- Nie, nie zawsze – odparł. – Zazwyczaj – dodał, uśmiechając się.
Po chwili zapakowali się do taksówki i pomału jechali w korku, zmierzając w kierunku domu mężczyzny. Kate na początku starała się nie zwracać na niego uwagi i udawać, że jej nie interesuje, ale po chwili ciekawość wszystko przemogła i postanowiła zapoznać się z Jamesem, skoro ma z nim spędzić jeszcze trochę czasu.
- Długo tu mieszkasz? – zapytała w końcu, zwracając swoją twarz w jego kierunku.
- Nie wiem, czy to długo, ale… od urodzenia – oznajmił z dumą, a Kate przewróciła oczami. Miała dziwne wrażenie, że ta znajomość zaprowadzi ją na etapy życia, których jeszcze nie znała, ale na razie raczej wywoływało to u niej ironiczne prychnięcie niż wiarę w możliwość zmiany, która przecież prędzej czy później nastąpić musiała.
Odebrała swoją walizkę, uśmiechając się optymistycznie i skierowała swoje kroki w kierunku kawiarni znajdującej się na lotnisku. Zajęła miejsce przy jednym ze stolików i zamówiła karmelową latte. W oczekiwaniu na kawę, wyciągnęła swój telefon i włączyła go. Zobaczyła, że Lanie próbowała się do niej dodzwonić. Postanowiła, że później do niej oddzwoni. Ale jej uwagę przykuło coś zupełnie innego – SMS od Esposito, w którym mężczyzna pisał, że jest w stanie zaakceptować jej każdą decyzję, byle tylko nie urywała z nim i Ryanem kontaktu, bo bardzo im jej brakuje. Kate wzruszyła się, czytając wiadomość. Jej oczy zaszkliły się, by po chwili napełnić się łzami. Kobieta wyciągnęła chusteczkę, aby powstrzymać rozmazanie się makijażu. Sięgnęła po lusterko i w tym momencie poczuła, jak coś ciepłego ląduje na jej dekolcie i spływa coraz niżej.
Beckett znieruchomiała i kilka sekund później pomału podniosła głowę, by napotkać zażenowane spojrzenie zmartwionego mężczyzny, który ewidentnie wyglądał na winnego. Była detektyw przechyliła głowę i przyjrzała mu się uważnie. Wyglądał, jakby był starszy od niej o dwa lata, ale swoim wyrazem twarzy sprawiał, że nie można było brać go na poważnie. Miał krótkie, czarne włosy i zielone oczy. Spod granatowego sweterka z dekoltem w serek wystawał biały kołnierzyk koszuli. Jego spodnie były dość normalne – jeansy. Natomiast na nogach mężczyzna miał trampki. Swoim wyglądem przypominał osobę, która miała swój własny, szalony styl, który dopełniał efekt całości. Kate musiała przyznać, że nieznajomy był przystojny, nawet bardzo.
- Ja… przepraszam – powiedział i rzucił się w jej kierunku z serwetką, którą porwał ze stolika, lecz była detektyw poderwała się z miejsca i chwyciła go za rękę.
- Spokojnie, nic się nie stało – odparła, uśmiechając się.
- Ja naprawdę nie chciałem – przeprosił nieśmiało po raz kolejny i uśmiechnął się. - Może byłbym w stanie pani jakoś pomóc? – zapytał, lecz zanim Beckett zdążyła odpowiedzieć, kontynuował: - Zresztą gadam głupoty, muszę doprowadzić panią do porządku i nie przyjmę odmowy.
Rzucił banknot na stolik i, zanim kobieta zdążyła zaprotestować, wrzucił jej rzeczy do torebki, którą wziął wraz z walizką i pociągnął ją za rękę. Dopiero po chwili Kate zorientowała się, co się dzieje i brutalnie wyrwała swoją dłoń.
- Co robisz? – zapytała, chwytając za swoją torebkę i walizkę, którą miał w drugiej ręce.
- Przecież to moja wina, więc chciałem ci tylko pomóc – odparł lekko zmieszany. – Przepraszam, nie powinienem narzucać ci swojej woli, ale czuję się naprawdę winny.
- Dzieciaku, spokojnie – odparła, ale on zmarszczył brwi i zrobił się czerwony.
- Nie jestem dzieciakiem – syknął. – Mam na imię James.
- Dobrze, James – powiedziała z naciskiem na jego imię. – Możesz mi wyjaśnić, gdzie mnie ciągniesz i dlaczego wylałeś na mnie kawę?
- Ciągnę cię do mojego mieszkania, żebyś mogła doprowadzić się w spokoju do porządku, a kawę wylałem na ciebie przez przypadek, bo… jestem niezdarą – wyznał, szczerząc się do niej.
- Boże, dlaczego? – szepnęła Kate i po chwili zwróciła się do mężczyzny: - Słuchaj, nie jestem dzieckiem, dam sobie radę. Poza tym nie chcę ci sprawiać kłopotu.
- Ale to naprawdę żaden kłopot – odparł od razu. – Pewnie jesteś zmęczona po podróży, a ja jeszcze dołożyłem ci problem. Może cię gdzieś zawieść?
- A jaki hotel byś polecił? – spytała zakłopotana, spuszczając swój wzrok na swoje buty i nerwowo ściskając pasek od torebki.
- Zaraz, chyba nie powiesz mi, że… nie masz gdzie mieszkać? – dokończył, pytając, a jego oczy zrobiły się duże ze zdziwienia.
- Dopiero co przyleciałam i…
- No nie! – wykrzyknął, przerywając jej. – Tak nie może być! Idziesz ze mną i na razie zatrzymasz się u mnie. I nie chcę słyszeć żadnego ale. Akurat mam wolny pokój gościnny, więc będzie mi miło, jeśli ktoś u mnie zamieszka.
- Słucham? – spytała, nie wierząc własnym uszom. Z każdą sekundą miała wrażenie, że jest wrabiana, a Castle z Rynem wyskoczą za chwilę zza rogu i zaczną się z niej śmiać. Z drugiej strony ten facet coraz bardziej wydawał się szalony i Beckett zaczęła rozważać możliwości ucieczki.
- Oj, chodź – powiedział i odebrał jej bagaż. – Pogadamy na miejscu i nie musisz się mnie bać. Jestem jednym z najlepszych adwokatów w tym mieście, więc… - przerwał, widząc, jak mierzy go z góry na dół. – Ej, nie patrz się tak na mnie! Lubię mieć własne zdanie, OK? A tu masz moją legitymację, jeśli mi nie wierzysz.
Podał jej dokument, a ona przyjrzała mu się, mrużąc oczy. Miała dziwne wrażenie, że mimo wszystko może czuć się bezpieczna, ale sama nie wiedziała już, czemu może wierzyć, a czemu nie.
- James O’Connell – przeczytała na głos. – Nie słyszałam o tobie – przyznała zgodnie z prawdą i oddała mu legitymację, dalej nie czytając.
- No widzisz, nie jestem zboczeńcem – szepnął porozumiewawczo.
- Nie jestem co do tego taka pewna – odparła równie konspiracyjnie. – Ale wydaje mi się, że chyba mogę ci zaufać. I mam tylko jedno pytanie, zawsze tak narzucasz ludziom swoje decyzje?
- Nie, nie zawsze – odparł. – Zazwyczaj – dodał, uśmiechając się.
Po chwili zapakowali się do taksówki i pomału jechali w korku, zmierzając w kierunku domu mężczyzny. Kate na początku starała się nie zwracać na niego uwagi i udawać, że jej nie interesuje, ale po chwili ciekawość wszystko przemogła i postanowiła zapoznać się z Jamesem, skoro ma z nim spędzić jeszcze trochę czasu.
- Długo tu mieszkasz? – zapytała w końcu, zwracając swoją twarz w jego kierunku.
- Nie wiem, czy to długo, ale… od urodzenia – oznajmił z dumą, a Kate przewróciła oczami. Miała dziwne wrażenie, że ta znajomość zaprowadzi ją na etapy życia, których jeszcze nie znała, ale na razie raczej wywoływało to u niej ironiczne prychnięcie niż wiarę w możliwość zmiany, która przecież prędzej czy później nastąpić musiała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz