piątek, 26 października 2012

Spacer po linie - rozdział XIII

     Spacerował po ulicy już od ponad godziny. Musiał ostudzić swoje ciało i myśli, ponieważ nie spodziewał się, że jest zdolny do takich awantur. Na szczęście Alexis nie było wtedy w domu, a nie chciał wiedzieć, co mogłoby się stać, gdyby ona jednak nie wyjechała. Za to miał na głowie jeszcze Marthę, która nie szczędziła mu słów i wyrażała swoje opinie na temat jego życia. Na początku mu to nie przeszkadzało, ale tym razem zabolało bardziej niż kiedykolwiek. Matka miała rację.

     - Richardzie, chyba nie jesteś w pełni sił umysłowych, jeśli chcesz, żeby ona się tu wprowadziła! Wiesz, że jej nie lubię, ale przynajmniej ją akceptuję, a teraz?! Myślisz, że wciąż będę w stanie przymykać oko na twój związek?!
     - Jesteś moją matką! Powinnaś mnie rozumieć! A to, że ja chcę sobie ułożyć życie, to już jest problem?! Zresztą zawsze był problem! Nigdy nie akceptowałaś żadnej kobiety w moim życiu! Nigdy!
     - Richard, to nie tak…
     - A jak? Powiedz mi, jak?! Bo jakoś ojcu nie potrafiłaś tego powiedzieć, nie potrafiłaś go zatrzymać! Może to dlatego jestem… i n n y!
     - Jak śmiesz…? Dobrze, dzisiaj się wyprowadzę, ale powiem ci na koniec jeszcze jedno. Ani Meredith, ani Gina nie były kobietą twojego życia i Sophie też nią nie jest. Ale zrobisz, jak zechcesz. Mnie już nic nie obchodzi. Pozbyłeś się mnie tak, jak Kate, bo nie potrafiłeś sobie poradzić z tym, że ją kochasz. Tak, Richardzie Caste, kochasz tylko Kate Beckett. I tylko i wyłącznie ją.
     - Nic o mnie nie wiesz!

     Wciąż słyszał w uszach dźwięk wykrzyczanych słów. Bolało. Tak bardzo bolało, że jego płuca nie chciały zmusić się do wciągnięcia powietrza. Jego serce znów rozpadło się na kawałki. Przez n i ą. Przez Kate Beckett, którą próbował sobie zastąpić Sophie. Wykorzystał tę dziewczynę do swoich celów, by tylko… być szczęśliwym? Ale co w tym wypadku znaczy szczęście? Złudne wrażenie, że wszystko się układa? Przecież prędzej czy później to zniknie i nie zostanie po tym nic. A on przecież tak bardzo poświęcał się przez te wszystkie lata. Próbował ją znaleźć, potem napisał dla niej książkę… Brakuje tylko happy endu ich własnej historii, a on ma już niedużo czasu, żeby się do tego przygotować.
     Martha miała rację i zna go lepiej niż on sam siebie.
     Podjął decyzję. To koniec.
     - Cześć, Sophie. Możemy się spotkać?

***

     Westchnął i zapłacił rachunek. Nie tak to wszystko sobie wyobrażał, kiedy po raz pierwszy pocałował Sophie. Jej usta były tak miękkie, że od razu się w nich zatracił i nawet nie chciał myśleć o tym, że kiedyś mógłby nie czuć ich smaku. Z dnia na dzień stawała się jego własnym narkotykiem, a może raczej lekiem na jego uzależnienie, bez którego już nie potrafił sobie radzić. Pomogła mu i za to był wdzięczny, ale dłużej nie mógł się oszukiwać. Może wyglądała jak Kate, może wydawało mu się, że tego właśnie szukał w życiu, ale dziś zdał sobie sprawę, że jest zupełnie inaczej i dopiero jego własna matka mu to uświadomiła. A on w końcu był w stanie podjąć męską decyzję.

     Weszła do kawiarni, jak zwykle wnosząc ze sobą uśmiech i radość. Usiadła naprzeciwko niego, ściągając z siebie płaszcz i mówiąc o tym, jak ciężko było jej się wyrwać z pracy. Dopiero po kilku sekundach zamilkła, orientując się, że chyba coś jest nie tak. Castle się nie uśmiechał.
     - Wszystko w porządku? – zapytała, poważniejąc.
     - Tak. Nie… - odparł, poprawiając się po chwili.
     - Co się stało?
     - W zasadzie nic się nie stało, tylko… Widzisz… Ja…
     - Spokojnie – szepnęła, chwytając go za rękę i uśmiechając się. Spojrzał na ich połączone dłonie i pogładził kciukiem jej palce.
     - Sophie, wniosłaś do mojego życia wiele uśmiechu i…
     - O, Boże, nie – szepnęła, wyrywając swoją dłoń. – Nie, nie, nie. Nie niszcz tego. Nie proś mnie o rękę. Ja nie akceptuję związków małżeńskich.
     - Spokojnie, nie o to mi chodzi – powiedział, a ona odetchnęła z ulgą. – Daj mi najpierw dokończyć, OK?
     Skinęła głową i przygryzła wargę. Castle zauważył zmianę w jej oczach, których blask nieco przygasł.
     - Nie będę za dużo mówił, bo to nie ma sensu, ale chciałbym ci tylko powiedzieć, że jesteś dla mnie naprawdę ważna i że wiele ci zawdzięczam, ale ja już tak dłużej nie mogę. Nie kocham cię… Przepraszam…
     Podniósł wzrok i spojrzał w jej oczy, w których pojawiały się łzy. Dolną wargę przygryzła tak mocno, że aż prawie przegryzła skórę. Zaciśnięte dłonie zbielały.
     - Powiedz coś… - szepnął.
     - Co mam ci powiedzieć?! – krzyknęła. – Że ci uwierzyłam?! Byłam głupia, myśląc, że mnie kochasz… Taki pisarz jak ty nigdy nie zakochałby się w kimś takim ja jak. Jestem żałosna… Przecież ty kochasz tylko ją. Ją!
     - Sophie…
     - Nie mów tak do mnie! – przerwała mu. – Od dziś nie jesteśmy na ty, a nie więcej się do mnie nie odzywaj! Nie chcę cię znać!

     Głowa zaczynała go boleć coraz bardziej, kiedy wspominał dzisiejszy dzień, skręcając do parku. Chciał jeszcze pooddychać świeżym powietrzem, odpocząć. Ale nie mógł, ponieważ po prawej stronie mignęła mu mała dziewczynka. Miała identyczne włosy jak Kate. Jego Kate.
     - To już obsesja – szepnął do siebie. – Przecież to jeszcze dziecko.
     Ale dziewczynka obróciła się i wtedy czas się zatrzymał. Miała identyczne oczy jak on. Nie mógł się pomylić. Tylko że jedyną jego córką była Alexis.
     - Chodź tutaj, kochanie – powiedział ktoś i mała szatynka pobiegła w stronę młodego, uśmiechniętego mężczyzny. Castle otrząsnął się ze złudzenia i już chciał ruszyć dalej, kiedy nagle brunet upadł na ziemię. Dziewczynka uklęknęła przy nim, krzycząc i płacząc. Pisarz nie potrafił pozostać na to obojętny. Rzucił się na pomoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz