niedziela, 7 kwietnia 2013

Rozdział V - Odcięci od świata

Krople deszczu spadały na samochód z cichym jękiem wyrażającym rozpad na milion małych kropelek. Gdzieś w oddali nastąpił rozbłysk. Jedna sekunda, dwie, trzy… Tysiąc dwadzieścia metrów od centrum burzy. Nikła szansa na ucieczkę i dziecinny strach dudniący w piersi.
– Beckett, uspokój się – szepnął Castle, chwytając jej dłoń. Kobieta przestała rozpaczliwie próbować uruchomić auto i zrezygnowana oparła się o swoje siedzenie. Nie zabrała ręki, jakby w ogóle tego nie zauważyła. W tym momencie dotyk był dla niej kojący. Potrzebowała opieki.
– Nie możemy tu cały czas siedzieć, musimy iść – zasugerował lekko pisarz, a detektyw spojrzała na niego niewidzącym wzrokiem. Przez chwilę odniósł nawet wrażenie, że w jej oczach pojawiło się coś, co mówiło mu, aby nie plótł głupot, ale szybko odrzucił tę myśl. Musiał działać.
– Wierz mi, spędzam w tych okolicach przynajmniej dwa miesiące w roku. Wiem, jak wyglądają tutaj burze i inne zjawiska atmosferyczne i na razie nie zanosi się na to, aby cokolwiek się zmieniło.
Dopiero teraz zwróciła na niego swój wzrok, jakby dotarły do niej jego słowa. Wyswobodziła swoją dłoń i zachrypniętym głosem spytała:
– Co w takim razie proponujesz?
– Proponuję, żebyśmy dzisiaj przenocowali u mnie. Mam dość duży dom, który znajduje się niedaleko. Droga zajmie nam tylko chwilę.
Kobieta przygryzła dolną wargę i szybko oceniła sytuację panującą na zewnątrz. Deszcz przybierał na sile i widoczność wynosiła zaledwie pięć metrów. Można było zaryzykować i czekać, aż to wszystko się skończy. Ale można też usiąść w ciepłej kuchni, napić się mleka z miodem i potem spokojnie położyć się spać, będąc bezpiecznym w Hamptons.
– Wygrałeś – szepnęła tylko, przygotowując się na wewnętrzną walkę z samą sobą. W takich chwilach jak ta, wracały wspomnienia. Wspomnienia, których Beckett wolałaby w ogóle nie mieć albo przynajmniej o nich zapomnieć. Jednak to było niemożliwe. Wydarzenia z przeszłości na zawsze zakotwiczyły się w jej pamięci. Kiedyś myślała, że nic nie będzie mogło złagodzić bólu. Dziś praca w policji dawała jej jakieś ukojenie, ponieważ detektyw miała świadomość, że łapie tych, którzy pozbawili innych życia. Kate doskonale zdawała sobie sprawę, że człowiek nie jest Bogiem i sam nie może decydować o tym, kto będzie żył, a kto umrze. Jednostki podejmujące takie wyroki stanowiły zagrożenie dla społeczeństwa w sposób pośredni i bezpośredni. Jedni kończyli swoje plany, innym nie pozwalało na to sumienie. A jeszcze inni znajdowali drogę,  w której ktoś wykonywał za nich brudną robotę, bo przecież cel uświęca środki.

Brunetka z podkrążonymi oczami stała na cmentarzu tuż obok swojego ojca. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Z obojętnością przyjmowała kondolencje innych i delikatnie uśmiechała się od czasu do czasu i, robiąc dobrą minę do złej gry, zapewniała, że wszystko jest w porządku.
Nie było.
Czuła się wyobcowana i nieobecna. Wraz ze śmiercią matki umarła w niej jakaś część siebie. Nie była już tą samą, małą Kattie Beckett – radosną, roześmianą dziewczyną pełną życia i planów na przyszłość. Dziś stała się Katherine Beckett – kobietą łaknącą sprawiedliwości i kary za popełnione winy. Stała się kimś, kto już nigdy nie spojrzy na świat tymi samymi oczami. Kimś, kogo nigdy nie opuszczą wspomnienia. Kimś, kto będzie walczył aż do ostatniej kropli krwi.
Ale nastąpił momentu buntu, kiedy wszystko dotarło do niej ze zdwojoną siłą. Nie miała ochoty dłużej przebywać na stypie. Przez jeden, krótki moment odnosiła nawet wrażenie, że ludzie wokół są fałszywi, a ona jest tylko marionetką w teatrze. Marionetką przepełnioną cierpieniem po stracie bliskiej osoby.
Poderwała się z krzesła i bez zbędnych wyjaśnieni wybiegła z domu prosto w deszcz. Krople szybko wnikały w jej włosy i ubranie, po chwili nie pozostawiając już ani jednego, suchego miejsca. Woda idealnie maskowała łzy wypływające z jej oczu. Dziewczyna nie zwracała uwagi na to, że czarny tusz spływał po jej policzkach wraz z wyrazami smutku. Pustka w sercu zaczęła się powiększać, dając dławiące uczucie dyskomfortu, kiedy próbowało się o tym nie myśleć. I wtedy nastąpił błysk, a potem grzmot. Kate podskoczyła i poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Wokół niej nie było nikogo. Stała sama na środku ulicy narażona na atak i na dodatek nie wiedziała, gdzie się znajduje. W jej głowie od razu zaczęły pojawiać się myśli związane z morderstwem matki. A co, jeśli ją też zamordują? Będzie kolejną, anonimową ofiarą dla sprawy? Przyczyni się w ten sposób do wyższych celów? Co wiedziała Johanna, że musieli ją uciszyć? O jak wielką stawkę była ta gra?
Zmęczona, usiadła, opierając się o chłodno ścianę budynku. Psychiczne i fizyczne wycieńczenie zaczęło dawać o sobie znać. Nie mogła ustać na nogach, a jej ciało drgało z zimna. Czuła się samotna i niezrozumiana. Bała się. Schowała twarz w dłoniach, pochlipując lekko. Reakcja obronna na stres. I wtedy w jej głowie pojawiła się pewna, na początku niejasna myśl. Z każdą sekundą starała się coraz bardziej wyrazista. Tak, mogła umrzeć tu i teraz. Była gotowa na wszystko, nawet na śmierć. Chciała cierpieć jeszcze bardziej, by w końcu móc odejść z tego świata i już nigdy nie musieć pamiętać.
Piorun uderzył tuż obok niej. Krzyknęła ze strachu i skuliła się, otulając nogi ramionami. Dotarło do niej, jak bardzo bluźni i sprzeciwia się Bogu. Nie mogła decydować o życiu i śmierci. Była tylko małym, nic niewartym człowiekiem w ogromnym wszechświecie.
– Tego właśnie chcesz? – szepnęła do siebie, czując z każdą sekundą narastającą złość.
Sama, z daleka od wszystkich i wszystkiego, mogła w końcu spokojnie pomyśleć. Ale nie wykorzystała tej szansy.
Przejmujący chłód wdzierający się z całych sił do jej organizmu i pragnienie śmierci. Poddanie się podczas pogody, która pokazywała swoją moc, było bliskie.
Tego właśnie dnia Kate Beckett znienawidziła burzę, pozostawiając dla niej szacunek i strach. Strach przed tym, że mogła wtedy umrzeć, a jedyną osobą odpowiedzialną za jej śmierć, byłaby ona sama.

Trzask zamykanych drzwiczek samochodu wyrwał ją z zamyślenia. Podążyła wzrokiem za pisarzem, który kilkanaście sekund później znalazł się obok niej i kazał jej szybko wysiąść z auta. Otrząsnęła się i stanęła na środku drogi, otulając się szczelniej podczas deszczu, którego krople wnikały w jej ubranie, potęgując uczucie zimna.
– Castle, jesteś pewny, że wiesz, co robisz?! – spytała, przekrzykując grzmot. Pokiwał głową i, chwyciwszy ją za rękę, pociągnął za sobą.
Na początku chciała się wyrwać i nie spoufalać z mężczyzną, ale po chwili doszła do wniosku, że tak w zasadzie nie ma wyboru. Nie zna aż tak dobrzej tej okolicy, a jeszcze gotowa znowu zamyślić się i zgubić go w tych ciemnościach. Wtedy byłaby już na straconej pozycji. Nie pozostało jej nic innego jak zaufać pisarzowi i jego instynktom, ale powoli zaczynała w to wątpić, kiedy prowadził ją przez z pozoru mały las drzewek liściastych.
– Castle, gdzie my jesteśmy? – spytała, zatrzymując się i tym samym zmuszając go, aby obrócił się w jej stronę.
Chwilę stał odwrócony do niej plecami i dopiero kilka sekund później powoli zwrócił się w jej kierunku. Uśmiechnął się do niej niepewnie i mocniej ścisnął jej dłoń. Był wyraźnie zakłopotany i Beckett miała wrażenie, że mężczyzna nie wie, co ma powiedzieć.
– Nie, nie, nie… – szepnęła. – Błagam, tylko mi nie mów, że się zgubiłeś.
Uśmiech zniknął z jego twarzy, a ona spojrzała mu w oczy i ujrzała w nich poczucie winy. Puściła jego rękę i pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Zaufałam ci, a ty… Ty wyprowadziłeś nas nie wiadomo gdzie i teraz będziemy całą noc szukać drogi powrotnej, przemoknięci i zmarznięci?!
Chciała powiedzieć mu to z wyrzutem, ale z gardła wydobył jej się tylko cichy pisk i lekkie niedowierzanie. Castle nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. W tym momencie w głębi duszy cieszył się, że ma matkę aktorkę, ponieważ mógł odgrywać swoją rolę. Jednak to było dla niego za wiele. Doskonale wiedział, w którą stronę idzie i coś nie pozwalało mu powstrzymać się przed straszeniem Beckett. Czuł, że detektyw nie jest zadowolona z tego, gdzie się teraz znajduje i boi się o siebie, ale jeszcze bardziej o niego, bo przecież jest tylko zwykłym pisarzem, który nie potrafi sobie poradzić.
– Nienawidzę cię – syknęła, mijając go krztuszącego się ze śmiechu. Za jego plecami dostrzegła zarysy ogromnego budynku i była niemal pewna, że znajdują się pod domem mężczyzny, a on ani myślał ją o tym poinformować. Pozwoliła mu kierować swoimi uczuciami i uczestniczyć w tym dziwnym, pełnym nieodgadniętych zamiarów przedstawieniu.
– Beckett, zaczekaj! – krzyknął za nią i ruszył jej śladem, ale ona nawet się nie odwróciła. Uśmiechnął się do siebie z satysfakcją, nie mogąc przestać gratulować sobie swojego wspaniałego planu. O tak, był z siebie dumny i to bardzo.
– Otwieraj – syknęła detektyw, stojąc z założonymi rękami i uważnie go obserwując. Pisarz powoli szedł w kierunku drzwi. Wiedział, że jest im obydwu aktualnie bardzo zimno, ale nie przejmował się tym. Zaczął czegoś szukać w swojej kieszeni.
– Ups, chyba nie mam kluczy – wyjaśnił, zwracając się ze smutną miną do kobiety. Ona zmrużyła oczy i wskazała na panel znajdujący się przy drzwiach.
– Kodu też zapomniałeś? – spytała wyraźnie rozzłoszczona. Miała wrażenie, że jeszcze chwila, a pożałuje, że się na to w ogóle zgodziła.
– Sprytnie, pani detektyw – odparł i wbił ośmiocyfrowy ciąg.
– Serio? Twoja data urodzenia? Castle, ty już do reszty zdurniałeś – skomentowała, przyglądając się mu. Nie sądziła, że jest na tyle głupi. Każdy mógłby to odszyfrować.
– Wiesz, większość pewnie myśli, że to urodziny Alexis są hasłem, ale nikt nie jest na tyle inteligentny, żeby pomyśleć, iż jestem na tyle zadufany w sobie, aby ustawić własną datę urodzin – wyjaśnił, naciskając klamkę i puszczając Beckett przodem.
Szatynka wybuchła perlisty śmiechem i przekroczyła próg domu.
– Brawo, Castle. Właśnie przyznałeś, że jesteś w sobie zadufany. Jestem pełna podziwu.
Uniósł brwi ze zdziwienia, a następnie je zmarszczył, kiedy dotarło do niego, co tak naprawdę zrobił. Westchnął i już zabierał się do tłumaczenia, ale ona tylko pokiwała głową, uprzedzając, żeby tego nie robił. Jak zwykle chciał, żeby było dobrze, to wyszło zupełnie na odwrót. Jedno słowo, jedno zdanie, a kompletnie zmieniało postrzeganie go i doskonale o tym wiedział, tylko nie potrafił czasem ugryźć się w język i pomyśleć nad tym, co mówi.
– Dobra, nieważne – skapitulował. – Chodź ze mną do sypialni…
– Castle, zwolnij trochę tempo. Tak od razu? Bez gry wstępnej? – spytała, unosząc brwi i uśmiechając się zmysłowo. Przewrócił oczami, zorientowawszy się, że znowu jego słowa nabrały zupełnie innego znaczenie niż powinny. Ale postanowił kontynuować tę grę.
– Wedle twego słowa, kochanie… – szepnął i jednym ruchem ręki pociągnął ją za sobą. Obrócił się i pchnął ją na ścianę tuż obok drzwi do pokoju. Uległa mu, kompletnie nieprzygotowana na jego działanie. Przysunął się do niej i oparł ręce na ścianie tuż obok jej głowy. Minimalnie górował nad nią i ze spokojem patrzył się w jej oczy, w których dostrzegał zdziwienie i jakiś dziwny błysk, którego znaczenia nie był w stanie odgadnąć. Nachylił się jeszcze bardziej, wciąż nie spuszczając z niej wzroku. Czuł jej lekko drżące w oczekiwaniu ciało pod sobą i gorący oddech na swojej twarzy. Przekręcił delikatnie głowę i rozchylił usta. W tym momencie ona przymknęła oczy, gotowa poddać się temu, co się za chwilę wydarzy.
O nie, Beckett. Tak łatwo ci to nie przyjdzie, pomyślał i delikatnie przygryzając wargę, aby się nie uśmiechnąć, odsunął się od niej i odwrócił, wchodząc do swojej sypialni. Oczami wyobraźni dostrzegł jej oburzoną minę i wściekłe spojrzenie.
– Moja zemsta będzie słodka – szepnęła do siebie, wiedząc, że ją słyszy.
Była wściekła na siebie, że dała się ponieść emocjom, w tym momencie tracąc swoją przewagę. Na co dzień udawała, że on jest jej obojętny, ale dzisiaj odsłoniła część siebie. Castle wiedział już, że ta mała iskierka rzeczywiście jest między nimi i naprawdę niewiele trzeba, aby rozpaliła się, dając wręcz pożar. W zasadzie Beckett czuła ją już od ich pierwszego spotkania, ale nie chciała sama przed sobą tego przyznać. To pierwsze śledztwo, które przeprowadzili razem, utwierdziło ją w przekonaniu, że Richard jest gdzieś w głębi siebie cudownym człowiekiem, tylko nieco pogubił się we własnym życiu. Przez zaangażowaniem powstrzymywała ją myśl, że kiedy będą razem, detektyw stanie się jedną z wielu i wspaniałe uczucie, którym chciała go darzyć i którym chciała być darzona, zniknie. Artysta w rzeczywistości potrzebował swojej muzy, która będzie odciągała go od prozy życia, a Beckett właśnie tej prozy życia pragnęła. Ale dopóki nie znajdzie zabójcy matki i dopóki Castle pozostanie rozkapryszonym, dużym dzieckiem, nie będzie w stanie zaznać spokoju. Dlatego należy pozwolić zniknąć zauroczeniu, które zaczęło pojawiać się już dawno, z każdą przeczytaną przez kobietę stroną książek pisarza. To tak naprawdę wtedy zaczęła marzyć o poznaniu go, a teraz miała nadzieję, że się nim nigdy nie rozczaruje.
Ale ze mnie idiotka, pomyślała, podążając za nim wzrokiem i wciąż opierając się o ścianę. Nie powinnam była do tego w ogóle dopuścić. Nie może się nigdy dowiedzieć, kim jestem i że tak naprawdę bardzo go lubię. Nawet za bardzo. To mnie wypala od środka, muszę z tym skończyć.
– Przebiorę się i zaraz do ciebie przyjdę – krzyknął, wyciągając z szuflad czyste ubrania.
Westchnęła z rezygnacją, zastanawiając się, czy ona również dostanie coś suchego do włożenia na siebie. Jednak postanowiła wykorzystać tę chwilę prywatności. Sprawdziła, czy za oknem jeszcze panuje burza, ale gdy nie dostrzegła żadnych błyskawic, włączyła telefon. Upewniając się, że pisarz wciąż nie wychodzi z sypialni, szybko wybrała numer burmistrza i skierowała swój wzrok na drzwi.
– Beckett, gdzie ty jesteś?! – przywitał ją nieco przestraszony i zły głos mężczyzny. – Martwimy się o ciebie. Miałaś dziś do mnie przyjść.
– Właśnie w tej sprawie dzwonię – szepnęła do telefonu. – Widzisz, wujku, utknęłam z Castlem w Hamptons i też mi się to nie podoba. Po prostu była burza, zgasł mi samochód i już nie mogłam z powrotem go zapalić, więc musieliśmy zostać tutaj.
– Zaraz, zaraz… Jesteś teraz u Ricka? – spytał głosem pełnym niedowierzania.
– Wygląda na to, że będę musiała tu przenocować – wyjaśniła i usłyszała westchnienie.
– Dobrze, rozumiem – odparł dość sztywno, choć detektyw wiedziała, że tak naprawdę jest zawiedziony, iż dzisiaj go nie odwiedzi. – A jak postępy w śledztwie?
– Mamy podejrzanego. W sensie tak jakby. Zresztą wiesz, że nie mogę za bardzo o tym mówić. Tajemnica zawodowa – przypomniała i odwróciła się na chwilę do okna, nie zauważając wychodzącego pisarza, który zauważył, że kobieta z kimś rozmawia.
– Beckett, włóż chociaż moją koszulę! – krzyknął tuż obok telefonu.
– Kate, o czym on mówi? – zapytał burmistrz, słysząc słowa kolegi.
– O niczym, naprawdę – powiedziała zrezygnowana, patrząc ze złością na mężczyznę, który uśmiechał się z satysfakcją. – Przepraszam, ale nie mogę teraz rozmawiać. Zadzwonię jutro. Nie martw się o mnie. Dobranoc – pożegnała się, nie dając dojść wujkowi do słowa. Rozłączyła się i stała nieruchomo, próbując zabić Ricka wzrokiem.
– Nie patrz tak na mnie. Na pewno nie rozmawiałaś z nikim ważnym. A przynajmniej na pewno z nikim tak ważnym jak choćby nasz burmistrz – stwierdził i głośno przełknął ślinę. Nie podobało mu się to, że jeszcze na niego nie nawrzeszczała, więc próbował rozładować atmosferę.
– Skąd wiesz? – spytała i roześmiała się, kręcąc głową.
Kompletnie nie zrozumiał jej zachowania i chyba nie zamierzał zrozumieć. Nawet przemknęło mu przez myśl, czy Beckett przypadkiem nie jest w ciąży, ale szybko temu zaprzeczył, nie wyobrażając sobie tego. Stwierdził, że po prostu to ta burza tak na nią wpłynęła i detektyw jeszcze nie doszła do siebie.
– Dasz mi jakieś ubranie czy nie? – rzuciła z uśmiechem i zabrała mu z ręki jego ulubioną, białą koszulę, zmierzając w kierunku jego sypialni. Stał zaskoczony jeszcze przez chwilę, po czym potrząsnął głową i postanowił pójść do kuchni, aby nastawić wodę na herbatę i przygotować coś lekkiego i dobrego do jedzenia.

2 komentarze:

  1. Ej, ej, ej, co to takie krótkie? Czytało się za szybko... Chociaż bardzo miło. Rozdział wspaniały, oby takich więcej.

    W paru momentach - gdyby nie fakt, że siedzę na podłodze - mogłabym "spaść z krzesła", jak to mówią :D Tak, tak, Castle faktycznie się pogubił, szczególnie w swojej roli, którą chciał odegrać :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podobało. :) Wtedy chyba akurat byłam w lepszym humorze i bardzo dobrze mi się pisało ten rozdział, co chyba widać. Dziękuję Ci bardzo za komentarze. :)

      Usuń