piątek, 3 maja 2013

Rozdział VI - Tuszując prawdę

Zamknęła drzwi do łazienki i oparła się o nie, wciąż jeszcze śmiejąc się  lekko. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i zrobiło jej się głupio. Zachowywała się jak małe dziecko, które świetnie bawi się nową zabawką, tylko w tym wypadku była to żywa kukiełka mająca własne odczucia. Zwykły człowiek, który dał się wciągnąć w nieznaną sobie grę, ponieważ ona, Katherine Beckett, chciała zachować prawdę dla siebie. Prawdę, która mogła wiele zmienić i stanowiła pewien punkt zaczepienia w ich relacjach. Coś, co mogłoby przekreślić ich na razie niezobowiązująca znajomość na zawsze.
– Powiem mu, kiedyś… – szepnęła do siebie i nachyliła się nad umywalką, aby opłukać twarz zimną wodą.
Jej myśli biegły zdecydowanie za szybko. Wspominała ich pierwszy wspólny dzień pracy i ten moment, kiedy zapragnęła, aby już więcej nie pojawił  się w jej życiu. Teraz znajdowała się razem z nim w Hamptons – miejscu, za którym kiedyś w jakiś dziwny sposób tęskniła, ponieważ on, jej ulubiony pisarz, tam był.
Czy naprawdę żałowała, że dała się namówić na ukrycie się w bezpiecznym miejscu? Czy żałowała, że jest tutaj właśnie z nim? Sama jeszcze nie potrafiła sobie odpowiedzieć na te pytania. Emocje mieszały się ze sobą, nie dając jednoznacznie ocenić sytuacji. Czuła dziwną więź z tym miejscem i z tym człowiekiem. Może wpływ na to miał podwyższony niedawno poziom adrenaliny, a może po prostu zapach pisarza znajdujący się na białej koszuli, którą właśnie zakładała na siebie.
Mimowolnie celebrowała tę czynność, pochłaniając aromat proszku do prania i drogich perfum. Przez chwilę zastanawiała się, czy on aromatyzuje każde swoje czyste ubranie, ale potem doszła do wniosku, że na pewno cała jego sypialnia jest przesiąknięta tą wonią. Uśmiechnęła się i powoli zapinała guziki, przyglądając się temu w lustrze. Zanim się zorientowała, jej wyobraźnia powędrowała w kierunku wspólnie spędzonej nocy, po której na pewno ubierałaby się znacznie szybciej, ale również byłaby to jego koszula.
– Beckett, wszystko w porządku?! – Krzyk wyrwał ją z marzeń, za które szybko skarciła się w duchu.
– Tak, jasne – odparła. – Zaraz do ciebie przyjdę.
– OK. Czekam w kuchni.
Cholera, Kate, opanuj się, pomyślała. To nie jest wyjazd integracyjny, tylko służbowy i jesteś tu przez przypadek. Nie chcesz być jedną z wielu.
Jeszcze raz przemyła twarz i szybko przeczesała włosy znalezioną szczotką, zapewne należącą do Alexis. Jednak jej krótka fryzura nie pozwalała na zbyt wiele, więc nie mogła ich jakoś specjalnie ułożyć. Westchnęła i położyła swoje mokre ubranie na łazienkowej szafce, ponieważ stwierdziła, że później zapyta się, gdzie może powiesić swoje rzeczy, aby wyschły.
Przemierzając pusty korytarz, od razu zwróciła uwagę na fragment salonu, który ukazał się jej jako pierwszy. Weszła do środka i zatrzymała wzrok na imponującej kolekcji książek. Kierowana impulsem podeszła bliżej i zaczęła sunąć ręką po okładkach, aż w końcu trafiła na powieści pisarza. Zatrzymała dłoń i ze zdziwieniem przyglądała się tytułom. Były tu wszystkie jego dzieła. Co do jednego.
– Alexis zawsze czyta jakąś książkę, kiedy tu przyjeżdża – szepnął, stając tuż za nią. Kate w tym momencie bardzo cieszyła się, że światło jest zbyt słabe i w tej delikatnie poświacie mężczyzna nie może dostrzec rumieńców wypływających na jej twarz.
– A ty? Nigdy nie czytasz swoich dzieł? – spytała, odwracając się w jego kierunku. Uciekł spojrzeniem, jakby obawiał się, że detektyw dostrzeże coś, czego on sam nie chce po sobie pokazać. W istocie wiedział, że jego wzrok jest zbyt napełniony dziwnym szczęściem i podziwem. Kiedy zobaczył Kate, stojącą przy półce i sunącą ręką po grzbietach książek, ostatnimi siłami woli powstrzymał się, aby nie wciągnąć głośno powietrza. Jego biała koszula idealnie układa się na jej smukłym ciele, a mokre figi zamoczyły ją i przylegała teraz do jej jędrnych pośladków.
– Nie – odparł i uśmiechnął się gorzko. – Uważam, że jeszcze wiele im brakuje, choć moja córka twierdzi, że zawsze znajduje w nich odpowiedzi na dręczące ją pytania.
– Może ma rację. Autor pozostawia w swojej twórczości część siebie, choć nie zawsze zdaje sobie z tego sprawę. Wiesz, chodzi mi o sposób myślenia, poglądy, wizję świata i emocji – sprecyzowała, po czym zorientowała się, że Castle zmierza już w kierunku kuchni.
– To, co piszę, nie zawsze odnosi się do rzeczywistości – wyjaśnił, prowadząc ją do miejsca, na którym mogła usiąść. – Moim fanom może się tylko wydawać, że mnie znają. Część opowieści stanowią plotki, ale zdarza się, że niektórzy biorą to wszystko na poważnie.
– Ja cię nigdy tak nie oceniałam – zaprotestowała, zanim zdążyła ugryźć się w język. Mężczyzna spojrzał na nią z dziwnym błyskiem w oczach, zastanawiając się, skąd ta nagła zmiana nastroju. Kiedy widział ją wchodzącą do łazienki, była roześmiana. Teraz rozmowa zeszła na poważniejsze tematy częściowo dotyczące jego życia. Gdzieś w umyśle zaczęła mu kiełkować myśl, że może pani detektyw chce go poznać nieco bliżej, ale boi się opinii innych ludzi i ma w sobie jakąś dziwną, wewnętrzną blokadę.
– Nigdy mnie nie oceniałaś? – podchwycił. – To znaczy, że jednak czytałaś moje książki i… że ci się podobały. Oj, Kate, nie wywiniesz się tak łatwo – oznajmił, widząc, że kobieta otwiera usta i podnosi ręce w geście obrony.
– Owszem, czytałam – skapitulowała, spoglądając za okno. Noc zapanowała już na zewnątrz, sprawiając, że Beckett zabrnęła w tym momencie w najciemniejsze kąty swojej duszy. – Ale nigdy nie myślałam w ten sposób, że cię jakoś poznam. Musiałam wiedzieć, z kim pracuje – skłamała, nie patrząc mu w oczy. Starała się zabrzmieć jak najbardziej szczerze.
– Zawsze zapobiegliwa – szepnął nieco przygaszony. Nie był w stanie ocenić, na ile prawdziwe są słowa jego koleżanki, jednak postanowił jej zaufać. Przecież obydwoje nie mieli nic do stracenia, a los sam postawił ich w takiej sytuacji. Grzechem byłoby tego nie wykorzystać.
– Chcesz poznać jakąś opinię na temat swojej twórczości? – spytała cicho, uważnie śledząc mimikę jego twarzy. Skrzywił się lekko i potrząsnął głową. Chyba sam czuł, że nie chce o tym rozmawiać, a przynajmniej nie teraz. Miał dziwne wrażenie, że to i tak prowadzi donikąd, a on musi się spieszyć, zanim nastrój zwierzeń minie.
– Może innym razem – stwierdził, sięgając po słoik i wyciągając z nim rękę w kierunku Beckett. – Spróbuj. To konfitury mojej mamy.
– Śliwkowe? – Usłyszał cichą odpowiedź i zdziwił się, widząc, jak cała krew odpływa z policzków Kate. Może była uczulona na śliwki, a on to przeoczył.
– Coś się stało? – szepnął, nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Chyba nie zrobił nic niewłaściwego. – Wszystko w porządku?
Zacisnęła mocno wargi. Już chciał cofnąć rękę, ale ona chwyciła ją szybko i zabrała mu słoik, nawet nie spoglądając na pisarza. Zastygł w bezruchu, obserwując, jak Kate powoli nabiera na łyżeczkę konfiturę i wkłada ją do ust, przymykając oczy.
– Idealne – oznajmiła po dłuższej chwili, a on nieco się odprężył. – Niemal identyczne robiła moja mama, tylko jadłam je bardzo dawno temu, ale tego smaku nigdy nie zapomniałam.
– Nie możesz jej poprosić, żeby znowu je zrobiła?
Jego pytanie zawisło w powietrzu, a on po raz kolejny nie wiedział, co się stało. Przez twarz detektyw przemknął cień, a złowrogi błysk pojawił się w jej oczach. Powoli odstawiła słoik i zamknęła oczy, jakby zmagała się z jakąś trudną decyzją.
– Castle, ona nie żyje.
Spojrzał w jej tęczówki pełne bólu. Poczuł się, jakby jakiś ciężar przyciskał go do ziemi.
– Przepraszam, nie wiedziałem.
– A skąd mogłeś wiedzieć? – rzuciła szybko. – Pracujemy razem od niedawna, a ja nie dzielę się tą informacją z wieloma osobami. Widzisz, to nie jest takie proste, jak ci się wydaje.
– Opowiedz mi – poprosił, chwytając jej dłoń. – Będzie ci lżej.
– Nie jestem pewna, czy chcesz tego słuchać – szepnęła, patrząc na swoją rękę zamkniętą w uścisku Castle’a. – Zresztą prędzej czy później i tak byś się dowiedział…
Wyczuł napięcie panujące w powietrzu, jednak nie chciał go rozładowywać. Mogłoby to być niestosowne, a poza tym niechcący mógłby urazić Kate.
– Nikt ci nie powiedział, dlaczego zostałam policjantką… – szepnęła, gładząc zewnętrzną część jego dłoni swoim kciukiem, zaskakującym tym mistrza pióra. – Johanna Beckett, tak się nazywała – zaczęła swoją krótką opowieść. – Była najlepszą kobietą, jaką kiedykolwiek znałam i przede wszystkim wspaniałą matką. Kochająca, miła, oddana rodzinie i pracy. Została zamordowana, a ja wciąż ścigam cienie, które po sobie zostawiło to śledztwo. Winni nadal są na wolności, a ja nie mam pojęcia, jak daleko sięga ta sprawa. I za każdym razem boję się, że odkryję tajemnice, które będą przepustką do mojej śmierci… – wyznała, nie patrząc mu w oczy, jakby nie chcąc widzieć jego reakcji. Nie chciała wiedzieć, jakie emocje w tym momencie malowały się na jego twarzy, a tym bardziej nie chciała dostrzec w jego oczach współczucia. Nic jej bardziej nie doprowadzało do wewnętrznej rozsypki. To była jej sprawa i musiała poradzić sobie z nią sama, choć życie nieraz pokazało jej, że przyjaciele stoją za nią murem nie tylko w tej kwestii.
– Pierwszy raz ktoś mi mówi coś takiego – oznajmił, głośno przełknąwszy ślinę. Teraz zaczął bardziej rozumieć Beckett i jej postępowanie. Mała część otaczającej ją tarczy ochronnej zniknęła, a on ujrzał kobietę, której przeszłość kładła się cieniem na jej obecnym życiu. Uczucie smutku ścisnęło mu serce, choć dostrzegł, że detektyw nie chce współczucia. Sam nie wiedział, czego oczekiwałby w takiej sytuacji, ale całym sobą czuł, że powinien dać jej wsparcie.
– Zaskoczyłaś mnie tym wszystkim i najlepiej by było, gdybym cię teraz przeprosił, ale wiem, że to nie na miejscu – oznajmił, podnosząc się z krzesła i zmierzając w jej kierunku. – Zachowywałem się jak dupek, bo myślałem, że po prostu zgrywasz taką twardą policjantkę z ostrym językiem, ale dziś wiem, że to nie z twojej własnej woli. Dziękuję, że mi powiedziałaś.
Spojrzała w jego pełne zrozumienia tęczówki górujące nad jej twarzą. Pomimo tego, co mu przed chwilą opowiedziała, nadal czuła niedosyt. Wyrzuty sumienia wciąż odzywały się w jej głowie, przypominając, że nie mówi mu całej prawdy. Jeszcze kilkadziesiąt minut temu nie powstrzymałaby się przed złośliwą uwagą i nie zwierzałaby mu się z życia, a teraz siedziała w jego kuchni i rozmawiała z nim, jakby od dawna byli przyjaciółmi. Zmęczenie i brak samokontroli dały o sobie znać w najgorszym momencie, a on tak po prostu wykorzystał jej chwilę słabości. W normalnych okolicznościach byłaby teraz na siebie za to wściekła, ale naprawdę cieszyła się, że mogła zrzucić z serca choć część ciężaru, który przygniatał ją, odkąd tylko poznała pisarza. Jednak wciąż pozostał strach, który narastał z każdą minutą brnięcia w tym kłamstwie. Przecież ponoć się nie znają. Przecież nigdy wcześniej się nie widzieli.
– Co byś zrobił, gdyby nagle okazało się, że ktoś nie mówi ci całej prawdy? – szepnęła, podnosząc się z krzesła. Bez swoich wysokich szpilek, które zostawiła w łazience, była od niego znacznie niższa. Miał nad nią przewagę.
– Wszystko zależy od tego, czego ta prawda by dotyczyła – odparł, robiąc jeszcze jeden krok w jej kierunku, nie spuszczając wzroku. Kątem oka dostrzegł, że oparła się o blat. Z jednej strony nie chciał wykorzystywać sytuacji, a z drugiej nie mógł się powstrzymać. Była taka bezbronna, a z drugiej strony kusząca. Radosne iskierki w jej tęczówkach tańczyły, mieszając się ze wspomnieniami przywołanymi przed chwilą. Zaufała mu i uznała za przyjaciela. Tylko tego potrzebował.
Przysunął się do niej, napierając na nią całym ciałem. Z wyzwaniem patrzyła się w jego oczy, a jej klatka piersiowa drgała lekko niesiona szybkim oddechem. Przymknęła powieki, a on wykorzystał ten moment i musnął jej wargi. Nie musiał zbyt długo czekać na odpowiedź. Impuls i decyzja podjęła pod wpływem chwili pozwoliły im zatracić się w namiętnym pocałunku spragnionych miłości dusz.
– Stop – powiedziała, odsuwając go od siebie i starając się unormować przyspieszony oddech. – My nie możemy… Ja nie mogę…
– Słucham?! – wykrzyknął, przeczesując ręką włosy i robiąc krok w tył. Nie tego się spodziewał i nie tego oczekiwał. Owszem, może wybrał nieodpowiedni moment i w pewnym sensie wykorzystał sytuację, ale wydawało mu się, że obydwoje tego chcieli. A teraz nagle dostał kosza. Tak po prostu on, Richard Castle, dostał kosza. I to jeszcze zanim stało się coś bardziej nieodpowiedniego.
– Przepraszam cię, Rick. Ja po prostu nie mogę – szepnęła, kurczowo ściskając krawędź blatu. Po jej policzku spłynęła łza. – Nie jestem na to gotowa.
– Każda tak mówi – rzucił, odwracając się do niej plecami. Był zły i dlatego nawet nie zauważył grymasu bólu, który przemknął przez jej twarz. – Chodzi o innego faceta, prawda?
– Nie, nie o to chodzi – odparła, szybko ocierając łzę i podnosząc głowę do góry. Nie zamierzała dać mu wygrać.
– Nie, nie chodzi o innego faceta czy po prostu nie o to chodzi? Bo jakoś cię nie rozumiem – wyrzucił szybko z siebie i ruszył w kierunku drzwi wyjściowych. Jego kroki roznosiły się po kuchni, a on łudził się, że Beckett za nim pobiegnie, że go powstrzyma. Ale ona stała w miejscu i przyglądała się mu, nie będąc w stanie się poruszyć. Po chwili po pomieszczeniu rozniósł się odgłos trzaskających drzwi, a potem nastała cisza dudniąca w uszach wewnętrzną pustką i poczuciem winy. Kate pierwszy raz poczuła, że kiedyś jeszcze bardziej pożałuje tego, że od razu nie powiedziała mu o swoich relacjach z burmistrzem i że tylko to ją w tym momencie powstrzymało. Nie mogła pójść do łóżka z facetem, którego tak jawnie okłamywała i jeszcze prosiła o to samo swoich przyjaciół i rodzinę. To było dla niej za wiele, ponieważ miała świadomość, że potem mogło zbyt bardzo boleć.
– Jestem cholerną egoistką – oznajmiła na głos sama sobie i osunęła się na podłogę, chowając twarz w dłoniach. Łzy ściekały po jej policzkach, dając upust dręczącym ją emocjom. Czuła się winna, ponieważ wykorzystała sprawę swojej matki, żeby częściowo zagłuszyć swoje błędne decyzje i chęć podzielenia się prawdą. Doświadczała w tym momencie roli reżysera własnego spektaklu, tylko nie przewidziała, że jeden aktor tak po prostu się zbuntuje i odmówi wykonania powierzonego sobie zadania. Chwilowa rola pocieszyciela, którą mu przydzieliła, była tak naprawdę niczym w porównaniu z tym, że dzieliła go szczerymi uczuciami. Naprawdę go lubiła i nawet do tej pory nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo.
– Zrozumie, kiedyś to zrozumie… – szepnęła, nie do końca wierząc własnym słowom.
Podniosła się z podłogi i powoli skierowała w stronę jego sypialni. Otarła resztki łez rękawem koszuli i pogasiła światła, pozostawiając tylko jedną, małą lampkę przy drzwiach, przez które wyszedł Castle. To był jej symbol oczekiwania.
Zawahała się przed wejściem do pomieszczenia, ale po chwili przekroczyła próg i po ciemku odnalazła łóżko. Usiadła na jego brzegu i drżącymi dłońmi przesunęła po miękkiej kołdrze. Westchnęła i ze smutkiem rozejrzała się po pokoju, zdając sobie sprawę, że przy ich humorkach nigdy nie spędzą tu wspólnej nocy. Ale czy tak naprawdę o to jej właśnie chodziło? Bo przecież gdyby chciała się z nim tylko przespać, już dawno mogłaby to zrobić. Tymczasem oczekiwała czegoś więcej. Czegoś, co przywróciłoby jej wiarę w miłość i wspólne życie dwóch zakochanych w sobie osób. Teraz nie zwracała uwagi na dzielące ich bariery, ale zastanawiała się, czy ich charaktery byłyby się w stanie dopasować.
Nie myśląc ani chwili, położyła się w jego łóżku i przykryła kołdrą. Znajomy zapach roznosił się wokół niej, dając uczucie rozluźnienia. Przymknęła oczy, biorąc głęboki wdech. Czuła się jak mała dziewczynka, która zakradła się do pokoju rodziców, ponieważ bardzo za nimi tęskniła. Ale kilka minut później przed jej oczami zaczęły się przesuwać obrazy z całego dnia. Miejsce zbrodni, posterunek i wspólna droga do Hamptons. Ich roześmiane twarze i kąśliwe uwagi, rozpalone namiętnością myśli i smutne chwile zwierzeń. Strach przed burzą i strach przed powiedzeniem prawdy. Walka o przetrwanie w świecie własnych intryg wiedziona przekonaniem, że tak będzie lepiej. Ale czy faktycznie? Przecież nie wszystko da się tak łatwo przewidzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz