środa, 3 lipca 2013

Rozdział VII - Mniejsze zło

Trzask drzwi roznosił się echem w jego głowie, powodując nagły przypływ wspomnień. Ostatnie kilka godzin wciąż przesuwało się przed jego oczami zbyt szybko, by mógł cokolwiek z tego wychwycić. Ta plątanina obrazów robiła się coraz bardziej niewyraźna i denerwująca, pociągając go z każdą sekundą głębiej w bezkresną przestrzeń jego umysłu.
Zatrzymał się nagle, niemal niespodziewanie dla samego siebie. Jasny księżyc delikatnie oświetlał jego przygarbioną sylwetkę, rzucając zniekształcony cień na srebrno-szarą trawę rosnącą niemal idealnie równo. Uśmiechnął się kwaśno na widok tej perfekcji i pokręcił głową z niedowierzaniem, przypominając sobie wszystkie dni, wieczory i noce, które tutaj spędził. Ale jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się, że jakaś kobieta odmówiła mu czegokolwiek w tym miejscu, aż do teraz. Zresztą czego on oczekiwał? Bezgranicznego oddania osoby, którą tak naprawdę znał bardzo krótko? Może samo to nie byłoby problemem, gdyby nie jej inteligencja i cięty język, a poza tym tylko ona była w stanie wprowadzić go w stan całkowitego zdezorientowania, aż sam nie miał już pojęcia, czego aktualnie pragnie. Zachowywał się jak rozkapryszone dziecko, które musi mieć tą, a nie inną zabawkę bez względu na koszty.
– Cholera jasna! – krzyknął w noc, zdając sobie sprawę, jakim jest dupkiem.
W ciągu tych kilku sekund dotarło do niego, jak przedmiotowo traktuje kobiety i jak wygląda całe jego życie, które zmieniło się dopiero, gdy mógł z każdym dniem ocierać się o śmierć, a ryzyko i adrenalina stały się czymś, bez czego już nie wyobrażał sobie kolejnych godzin.
Ze złością kopnął kamień, który znalazł się na jego drodze. Był wściekły na siebie i na to, że tak późno zorientował się, kim tak naprawdę się stał – cholernie zdolnym, niemożliwie bogatym i nadzwyczaj przystojnym autorem bestsellerów, który nie dostrzega swoich wad i unosi się pychą. Przecież niewielu było takich jak on, a znacznie większą część populacji stanowili zazdroszczący mu ludzie. Zdążył się już przyzwyczaić do grona wielbiących go fanek i kobiet, które ratował z opresji poprzez jednonocne chwile szczęścia. One potem wracały do szarej rzeczywistości, a on miał kolejne trofeum do swojej kolekcji. Jednak było jeszcze coś… Wewnętrzna pustka, której w żaden cholerny sposób nie mógł zapełnić. Przecież miał wszystko, a jednak czegoś mu brakowało. Przyjaciele, rodzina, sława… i złudne wartości wypełniające jego czerniejące z każdym dniem serce.
Potrzebujesz miłości, synu – słowa jego matki pojawiły się znikąd, kompletnie burząc jego tok myślenia. Ale Martha miała rację. Kiedy nieraz zadawał sobie pytanie, czego tak naprawdę mu brak, gdzieś w głębi siebie wiedział już, że zna odpowiedź. Ale wiedział też, że na razie nie potrafi zrezygnować z tego, co ma. Chciał się bawić, chciał korzystać z życia, chciał czerpać pełnymi garściami ze swojej sławy. Nie zwracał uwagi ani na przepisy prawne, ani na opinię innych ludzi. Liczyło się tylko tu i teraz.
A dziś? Co się stało z jego pewnością siebie? Z pragnieniem posiadania wszystkiego? Z ochotą zdobycia Kate jako swojego nowego trofeum? Przecież mógł tam wrócić i jakoś załagodzić sytuację, a potem uwieść młodą panią detektyw, zakończyć śledztwo i jednocześnie zakończyć współpracę z posterunkiem, bo na pewno kolejny szalony pomysł wpadnie mu bez problemu do głowy.
– Zmieniłem się – szepnął do siebie z uderzającym niedowierzaniem w głosie. Otrząsnął się ze swoich majaków i wyprostował, przysięgając sobie, że dzięki tej nowej policyjnej rodzinie, która wtargnęła do jego serca z rozmachem, już nigdy nie pozwoli na powrót tego zdziecinniałego kretyna, którego sobą reprezentował. No, może nie tak od razu, ale ludzie nie zmieniają się tak z dnia na dzień, prawda? Nawet mordercą kieruje złość i nienawiść narastająca od lat i czekająca tylko, aż taka osoba eksploduje wewnątrz, wyjdzie na ulicę i zacznie zabijać. Czasem ofiarami są przypadkowi ludzie, a czasem ci, którzy kiedyś zawinili. Motywów jest dużo, ale uczucia zawsze te same. I nieważne, jak człowiek bardzo byłyby silny. W końcu i tak dopadną go wyrzuty sumienia, a samą zbrodnię zacznie sobie tłumaczyć jako zdarzenie, którego tak naprawdę nie pamięta, bo przecież nie działał o zdrowych zmysłach. Bzdura. I nieudana próba zagłuszenia sumienia.

***

Wrócił do swojego domu i uśmiechnął się lekko na widok zapalonej lampy. Czuł, że Kate mimo wszystko czekała na niego. Czekała!
Wszedł do salonu, do kuchni, do pokojów na dolnym piętrze… Ale tam nikogo nie było. Radość nagle przemieniła się w koszmarne uczucie zawiedzenia. Oszukiwał samego siebie, bo tak bardzo chciał przekonać własne sumienie, że on tutaj był tylko współwinny.
Zrezygnowany wszedł po schodach i skierował się do swojej sypialni, po drodze rozpinając koszulę. Wchodząc do pomieszczenia, ściągnął ją przez głowę i zapalił światło. Niedbale rzucił ją na fotel i już zaczął się dalej rozbierać, kiedy omal nie krzyknął z zaskoczenia.
Dopiero teraz zauważył, że na jego łóżku leżała, a raczej spała kobieta. Jej klatka piersiowa poruszała się miarowo, a usta delikatnie drgały przy każdym nabieranym oddechu. Krótkie włosy układały się w nieładzie, a lekko zaróżowione policzki dodawały jej uroku. Jego koszula była podciągnięta do góry i odsłaniała jej płaski, wysportowany brzuch.
Castle jęknął przeciągle, pochłaniając kobietę wzrokiem. Jednak szybko się opanował, przypominając sobie, że obiecał, iż będzie innym człowiekiem, a następnie podniósł kołdrę leżącą na ziemi. Porządnie przykrył detektyw i z kocią zwinnością zamknął otwarte okno tuż nad łóżkiem. Zadowolony z siebie jeszcze raz obrzucił Beckett wzrokiem, zabrał swoją koszulę z fotela i, wychodząc, zgasił światło.
– Dobranoc, Bello – szepnął tylko, dumny z odniesienia się do bajki, którą w dzieciństwie uwielbiała Alexis.

***

                Telefon zadzwonił niespodziewanie. Beckett poderwała się na łóżku, zrzucając z siebie kołdrę i rozglądając się z paniką. Szybko odnalazła swoją komórkę leżącą na stoliku nocnym i spojrzała na nią ze zdziwieniem. Nie przypominała sobie, że wczoraj ją tu kładła. Czyżby Castle?
– Detektyw Beckett, słucham – odebrała szybko, rozpoznając na wyświetlaczu numer posterunku. Nie dzwoniliby z pracy, gdyby nic się nie stało. Z duszą na ramieniu słuchała szybko mówiącego Ryana, ale kompletnie nic nie mogła zrozumieć z potoku słów, jakie wypłynęły w przeciągu trzydziestu sekund z jego ust.
– Czekaj, co? – spytała, nie za bardzo orientując się, o co mu chodzi. – Jakie pogróżki? Kto jest na komisariacie? Jaki znowu pogrzeb?
W skupieniu słuchała nieco zwolnionego wyjaśnienia swojego kolegi i z każdą sekundą czuła, jak grunt usuwa się jej pod nogami. Ona była w Hamptons, a jej wujek – burmistrz tego miasta – znajdował się na komendzie i w tym momencie był przesłuchiwany w związku z listem z pogróżkami, który otrzymał dwie godziny temu. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że Mia postanowiła dzisiaj pochować swojego męża o godzinie szesnastej w rodzinnym grobowcu, a jakiś wariat planował wysadzić w powietrze zgromadzonych na pogrzebie ludzi, w tym najważniejsze osobistości Nowego Jorku.
– Jestem już w drodze – rzuciła tylko i rozłączyła się, szybko rzucając spojrzenie na zegar w telefonie. Jęknęła w duchu, widząc, że cały posterunek został postawiony na nogi o piątej rano, a ona spała sobie najspokojniej w świecie godzinę dłużej, kiedy wszyscy odwalali robotę za nią, przyjmując do wiadomości kolejne zagrożenie i to na dodatek dotyczące jej rodziny.
Podniosła się z łóżka i niemal biegiem skierowała do łazienki, gdzie powinny być jej rzeczy. Wciągnęła na siebie spodnie, założyła bluzkę i wzięła szpilki do rąk, nie chcąc hałasować o tak wczesnej porze. Wprawdzie wiedziała, że nie ma w środku nikogo oprócz niej i Castle’a, ale po wczorajszym nie chciała go informować o zaistniałej sytuacji. Na pewno lepiej byłoby dla niego, gdyby w ogóle nie brał w tym udziału. A może po prostu bała się, że mógłby przeszkodzić jej w pracy. Jednak wolała teraz nie rozstrzygać tej kwestii, ponieważ miała do złapania mordercę, a raczej płatnego mordercę i jego zleceniodawcę.
W salonie nie było nikogo, więc ominęła to pomieszczenie i skierowała się do kuchni, gdzie po paru minutach ustawiła, na pewno bardzo drogi, ekspres do kawy. Potrzebowała zastrzyku kofeiny, która sprawiała, że jej mózg pracował na najwyższych obrotach. W międzyczasie znalazła malutki notes i ołówek służące do zostawiania notatek na lodówce. Napisała krótką wiadomość i, zauważywszy, że są to kartki samoprzylepne, przykleiła wiadomość na włączniku ekspresu. W końcu Castle był tak samo uzależniony od kawy jak ona, więc na pewno tego nie przeoczy. A skoro był tak samo uzależniony, to na pewno gdzieś powinna znaleźć kubek termiczny, dzięki któremu mogłaby szybciej opuścić to miejsce.
Bez większej wewnętrznej blokady przeszukała szafki w kuchni i w końcu znalazła upragniony przedmiot. Jednym, sprawnym ruchem przelała płyn z ogromnego kubka ceramicznego do tej samej wielkości kubka termicznego i szybko, w drugiej ręce trzymając swoje buty, przemierzyła odległość dzielącą ją od wyjścia. Jednak zanim nacisnęła klamkę, coś przykuło jej uwagę – drzwi do pokoju Alexis były otwarte.
Mimowolnie podeszła w tamtym kierunku, jednak zamknęła oczy i odwróciła się na pięcie. Widok śpiącego, niemal nagiego ciała jej pisarskiego bożyszcza na pewno nie był czymś, co skłoniłoby ją do szybkiego opuszczenia tego domu. Wiedząc jednak, że nie może dłużej zwlekać, z największą ostrożnością otworzyła drzwi i wyszła, pozostawiając po sobie zapach świeżo parzonej kawy i ślady bosych stóp na idealnie wypolerowanych panelach w korytarzu.
Pół godziny później siedziała już w swoim samochodzie i pod nosem przeklinała jego stan. Upiła szybki łyk napoju, przesunęła spojrzeniem po swoich szpilkach leżących na siedzeniu pasażera i ustawiła odpowiednio swój telefon, aby w razie połączenia móc odebrać zestawem głośnomówiącym. Oparła dłonie na kierownicy i wzięła kilka głębokich oddechów. Zanim przekręciła kluczyk w stacyjce, sprawdziła, czy na pewno dobrze zasznurowała trampki i już była gotowa do drogi.
Tylko część swojej uwagi poświęcała prowadzeniu samochodu i w duchu modliła się, aby nie spowodować wypadku. Większość jej myśli pochłaniała wciąż niepełna układanka składająca się ze strzępków rozmów, obrazów z miejsca zbrodni i informacji, które do tej pory zdążyła zgromadzić. Nazwisko Matthew Beina niemiłosiernie pojawiało się w jej umyśle jako podsumowanie każdego rozpoczętego tropu. Gdzieś w pewnym momencie pojawiła się myśl, że przecież ta sprawa nie może być tak prosta, ale z drugiej strony może chociaż raz zdarzyło się jej śledztwo, które będzie mogła rozwiązać bardzo szybko i na dodatek być może w ten sposób ochroni niewinnych ludzi.

***

                Castle obudził się równo o siódmej. Głęboko wciągnął nosem powietrze i poczuł zapach parzonej kawy. Uśmiechnął się do siebie i wstał z łóżka, poprawiając spodnie dresowe, w których wczoraj położył się spać. Jego niesforne włosy sterczały w różnych kierunkach, a zaspane oczy pogłębiały tylko widok największego śpiocha, jaki prezentował sobą każdego ranka.
Gwiżdżąc, wyszedł z pokoju Alexis i skierował się do kuchni, aby zaparzyć sobie ten cudowny napój stawiający go na nogi. Wyciągnął z szafki swój ulubiony kubek i z radością zauważył, że w zlewie znajduje się taki sam, tylko biały i pasujący do kompletu. Wpatrzony w ten widok, chciał wcisnąć włącznik na ekspresie, gdy nagle jego opuszki natrafiły na papier. Ze zdziwieniem odwrócił głowę i dostrzegł białą karteczkę przyklejoną do urządzenia. Szybko ją stamtąd oderwał i przysunął do siebie, aby odczytać drobne pismo.

Dziękuję, że uratowałeś mnie przed burzą. Koszulę oddam, jak tylko ją wypiorę. Tymczasem muszę zająć się ochroną miasta – pilne wezwanie z pracy. Korzystaj z życia, póki możesz!

Kate

                – I co jeszcze? – syknął zirytowany, zgniatając niewinną kartkę w dłoni. W duchu wiedział już, że nie pozwoli mundurowym, aby przejęli inicjatywę. On też chciał jakoś pomóc…
– No, złotko, dziś sobie trochę pojeździmy – szepnął, ubierając się w pośpiechu i jednocześnie szukając swoich kluczyków od czerwonego ferrari. Ale nie byłby sobą, gdyby po drodze nie zatrzymał się na drożdżówkę i kolejną tego dnia kawę w znajomej cukierni.
Kiedy docierał już na posterunek, coś nie dawało mu spokoju. Z każdą minutą i z każdym przejechanym metrem czuł coraz bardziej, że coś się dzieje, zwłaszcza że radiowozy mijały go szybko z włączonymi syrenami, a wokół budynku biegali policjanci – jedni wychodząc, a drudzy wchodząc do środka. I dopiero po kilku długich minutach znalazł miejsce, gdzie mógłby zaparkować. Biorąc przykład ze swoich kolegów (skoro pracował na komisariacie, to chyba mógł ich tak nazywać), wyskoczył z auta i popędził do drzwi wejściowych. Wpuścił przodem szefa Biura Ochrony Burmistrza, kiwając mu na powitanie głową, i podążył za nim do windy, kompletnie nie zauważając, że jest to co najmniej dziwne. Dopiero kiedy obydwoje wysiedli na tym samym piętrze, coś zaczęło mu świtać. Skarcił się w myślach, że nie odezwał się wcześniej ani słowem i nie zapytał o powód jego wizyty, ale teraz była już za późno. Wokół siebie dostrzegł mnóstwo ludzi, których albo kojarzył z widzenia, albo w ogóle nie znał. Zatrzymał się i rozglądał wokół siebie jak zahipnotyzowany, próbując cokolwiek z tego wszystkiego zrozumieć. W końcu usłyszał niedaleko siebie głos, który skądś kojarzył.
– Nie będę się teraz z tobą o to sprzeczała. Po prostu będziesz eskortowany przez naszą i swoją ekipę – mówiła kobieta władczym i nieznoszącym sprzeciwu tonem.
– Ale Kattie… – zaczął drugi znajomy głos i w tym momencie Castle odwrócił głowę w ich kierunku. Burmistrz i Beckett stali obok siebie, rozmawiając tak, jakby znali się od dawna. Jednak ich postawa emanowała zaniepokojeniem i zdeterminowaniem.
– Żadnego ale, wujku – przerwała mu i w tym momencie podniosła wzrok, napotykając zdziwione spojrzenie pisarza. Sama wytrzeszczyła oczy i głośno przełknęła ślinę, zamierając.
Cholera, tylko nie teraz, nie teraz, pomyślała i uśmiechnęła się blado, jednak twarz Ricka stężała, a jego spojrzenie wędrowało od burmistrza do niej i na odwrót.
– Co ty tu robisz? – spytała z oburzeniem, próbując udawać, że się na niego złości, jednak tak naprawdę była wkurzona tylko i wyłącznie na siebie, a w szczególności na fakt, że do tego spotkania doszło właśnie w taki, a nie inny sposób.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – szepnął, kierując swoje pytanie tylko do niej. W tym momencie nie obwiniał o nic burmistrza, bo doskonale wiedział, że to na pewno Kate nalegała, aby o niczym go nie informować. Jak zwykle zresztą.
Czas nagle stanął w miejscu, a oni patrzyli na siebie, nie mogąc ukryć bólu i porażki, jaka w tym momencie pojawiła się w ich relacji. Coraz więcej tajemnic i niewypowiedzianych słów tworzyło między nimi barierę i mur nie do pokonania. I żadne z nich nie chciało przyznać, że to nie jego wina. We wszystkich swoich działaniach gwałtownie dostrzegli swoje błędy, a dzieląca ich przepaść stała się nagle głębsza i szersza.
– Chciałam ci powiedzieć, tylko nie miałam jak – odparła, kompletnie ignorując swojego wujka, który w tym momencie wolał wycofać się spomiędzy nich. Pomachał tylko nieśmiało do Ricka, ale ten tego nie zauważył, całkowicie wpatrzony w jego siostrzenicę. Najwidoczniej pisarz był zły tylko na Kate i na siebie, więc burmistrz podsumował to cichym westchnięciem, wiedząc, że złość przejdzie mu prędzej czy później.
– Jasne – skwitował, przeciągając pierwszą sylabę. – To ty decydujesz, co jest dla mnie dobre i co złe. Ale ja nie jestem dzieckiem, Kate! Jestem żywą, chodzącą osobą!
– A ja nie jestem twoją zabawką! – odpyskowała, czerwieniejąc na twarzy. Jak śmiał w ogóle w ten sposób się do niej odezwać? Przecież był tylko kapryśnym celebrytą, który nic nie rozumiał.
– Wybrałam tylko mniejsze zło – powiedziała nieco spokojniej, kiedy nic odpowiedział. Zauważyła, że jej słowa uderzyły go bardzo mocno, a oczy lekko rozszerzyły się w wyrazie niedowierzania. Przesadziła? Nie, w żadnym wypadku. Należało mu się postawienie sprawy jasno i dobitnie. Szkoda tylko, że w takim momencie. Nie będę jego kolejnym trofeum.
– Detektyw Beckett, nie jestem pewien, czy pani powinna ochraniać burmistrza, skoro jest pani z nim spokrewniona – zaznaczył swoje zdanie kapitan, stając tuż obok swojej podwładnej i przyglądając się jej z niepokojem, w ten sposób przerywając chwilę zajęcia się przyziemnymi sprawami.
– Oczywiście – odparła Beckett, odwracając swoje spojrzenie w kierunku czarnoskórego mężczyzny. – Pojadę na cmentarz z całą ekipą wyznaczoną do ochrony, a następnie zostawię burmistrza w dobrych rękach i sama zacznę patrolować to miejsce w poszukiwaniu zamachowca lub ładunku wybuchowego – oznajmiła, krótko i zwięźle wyjaśniając rolę, jaką zamierza odegrać.
– Kate, cały Nowy Jork dziś na nas patrzy. Dorwij tego dupka – skwitował nieco nieoficjalnie kapitan, wyrażając w ten sposób zgodę na plan detektyw, po czym odwrócił się i poszedł wydawać dalsze polecenia.
W tym czasie Beckett poprawiła swoją odznakę, sprawdziła broń i z uśmiechem, który miał dodać burmistrzowi otuchy, zakomenderowała, że najwyższa pora wyruszyć. Bez słowa wyminęła Castle’a, nawet na niego nie patrząc. Nie była w stanie spojrzeć mu w oczy po tym wszystkim, a poza tym miała dziwne wrażenie, że gdyby to zrobiła, na pewno ruszyłby za nią i chciał w jakiś sposób pomóc. A to było ostatnią rzeczą, jakiej w tej chwili pragnęła.

2 komentarze:

  1. Wreszcie po dzisiejszo-wczorajszych bataliach z okropnymi tekstami wreszcie mogłam wrócić do miłej lektury :)
    Rozdział bardziej skupiony na refleksjach niż na akcji, ale wcale mnie nie znużył. Po prostu jest świetnie... i oby tak dalej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że udało mi się przerwać sekwencję okropnych tekstów. ;) Jak tak mówisz, to dokładnie wiem, o co Ci chodzi, bo ja sama dużo czytam i czasem trafiałam na tak dziwne rzeczy, że aż oczy bolą.
      W każdym bądź razie akcja będzie w sumie już w następnym rozdziale. :)
      Dziękuję bardzo za komentarz.

      Usuń