sobota, 21 lipca 2012

Spacer po linie - rozdział VIII

     Dym papierosowy roznosił się wszędzie. Wsiąkał w ubranie, we włosy, w całe ciało. I chociaż James nigdy nie palił, poczuł przymus wejścia do lokalu dla palących i napicia się czegoś mocniejszego. Ale kiedy zajął miejsce przy barze, zrezygnował z tego pomysłu. Nie miał ochoty wracać do swojej przeszłości, do dawnego życia, które zostało mu narzucone. Teraz wybierał własną drogę, tworzył swoją nową historię.
     - Przepraszam, chyba za mocno się zamyśliłem – powiedział do barmana i szybko opuścił pomieszczenie.      Odetchnął czystszym powietrzem i ruszył w pierwszą lepszą stronę. Byle dalej od szpitala i od wspomnień. Ale one wciąż wracały, nie dając dojść racjonalnemu myśleniu do głosu. Były jak ciernie, które wciąż kuły i nie chciałby dać się zniszczyć.

     Londyn, dwadzieścia lat wcześniej
     Szybkie kroki rozległy się w salonie dużego mieszkania. Na ich dźwięk mały chłopiec jeszcze bardziej skulił się w rogu za firanką, nie chcąc być dostrzeżonym przez nikogo, a zwłaszcza przez swojego ojca.
     - James, nie ukryjesz się przede mną! – krzyknął mężczyzna i z furią przemierzał mieszkanie, w ręku trzymając jakiś papier. Chłopczyk doskonale wiedział, co zawiera ten dokument i modlił się w duszy, by jakoś ułagodzić gniew ojca, który w końcu znalazł jego kryjówkę.
     - Ała! – krzyknęło piskliwym głosem dziecko i próbowało się wyrwać, ale rodzic trzymał je w mocnym uścisku swej dłoni, by po chwili posadzić je na kanapie w salonie i stanąć naprzeciwko niego.
     - Wiesz, co to jest? – spytał bez wstępu, nie zwracając uwagi na płacz swojego syna, który prawie niezauważalnie pokiwał główką. – Oczywiście, że wiesz! Bo sobie, do cholery, nie radzisz! Wysłałem cię na ten kurs, a ty najwidoczniej chciałeś być inny! Jak zawsze zresztą! Nie przykładałeś się odpowiednio i cię wyrzucili! I wszystko to twoja wina! Zawiodłeś mnie…
     Chłopiec się nie odzywał, tylko łkając, ze spuszczoną głową słuchał słów ojca. Było mu przykro, ponieważ wiedział, że nikt nie jest w stanie go obronić. A odkąd matka umarła, takie sytuacje zdarzały się często. Ojciec obwiniał Jamesa za jej śmierć, ponieważ to ona chciała mieć dziecko, nie zważając na własne zdrowie i ryzyko, jakie mogła przynieść ciąża. Anthony zgodził się na to, choć bardzo niechętnie, a teraz żałował swojej decyzji, ponieważ stracił ją… swoją największą miłość. Codzienne patrzenie w zielone oczy tego małego chłopca sprawiało mu ból, ponieważ widział w nich jego matkę. Dziecko było tak samo kruche i niewinne jak ona, a on nie chciał stracić jedynej osoby, która mu po niej pozostała. Swoimi chorymi ambicjami i strachem próbował uchronić Jamesa od życia, które go czekało, ale robił to nieudolnie. I nie zauważał, że z każdym dniem stan zdrowia jego syna się pogarsza. Codzienne ćwiczenia i duży wysiłek nie hartowały go, lecz odbierały mu wszystkie siły, a nieprzespane noce omal nie doprowadziły do stracenia świadomości. Chłopczyk czuł się coraz gorzej, zbladł, a pod jego oczami pojawiły się czarne cienie, ale nie mówił o tym ojcu. Przecież tak bardzo nie chciał go zawieść, a jednak zrobił to. Zresztą po raz kolejny.
     - Jestem tylko człowiekiem – szepnęło dziecko, kiedy Anthony, nie patrząc na nie, opuścił salon. Najpierw krzyczał, a potem nie powiedział już ani słowa. I nawet jeśli chciał dobrze, nie potrafił okazać swojego zmartwienia, a James rósł w przekonaniu, że to faktycznie on jest wszystkiemu winien. Ale tego dnia miał już dość i postanowił coś zmienić. Wola walki odrodziła się w nim na nowo.
     - Może i jestem człowiekiem, na dodatek chorym człowiekiem, ale nie poddam się – obiecał sobie z mocą w głosie i podniósł swoje małe, mądre oczy na drzwi gabinetu ojca, które zamknęły się z cichym kliknięciem.

     Nawet nie zorientował się, jak znalazł się pod szpitalem, podróżując po drogach własnych, bolesnych wspomnień. Ledwo powstrzymał łzy, wiedząc już, że to nie on był winny śmierci swojej matki, choć żył przez wiele lat w zupełnie innym przekonaniu. I teraz, na bazie własnych doświadczeń, nie chciał, by Kate się obwiniała.
     Boże, przecież ona w niczym nie zawiniła, pomyślał. Powinienem być tym, z którego ręki miała zginąć, ale nie potrafiłem tego zrobić. To było dla mnie za dużo. A teraz żyje ze mną pod jednym dachem, ze swoją córeczką i nosi moje dziecko.
     Oparł się o zimną ścianę szpitala i westchnął głęboko. To wszystko zaczęło go nagle po raz kolejny przytłaczać. Tym razem ze zdwojoną siłą. Nie był już pewny niczego. Nie wiedział, co ma robić. Nawet w pewnym momencie zaczął żałować, że dał się ponieść emocjom, bo mógł bardzo skrzywdzić to jeszcze nienarodzone dziecko. Na szczęście szybko przywołał się do porządku i postanowił, że później spróbuje ogarnąć ten chaos w swojej głowie. W ciszy, w spokoju, zastanowi się, co dalej. Ale teraz musiał wykonać jeden, bardzo ważny telefon.
     Pomału wyciągnął swojego Samsunga Galaxy II z kieszeni jeansów i trzęsącymi się rękami odnalazł odpowiedni numer. Po krótkiej chwili wahania w końcu dotknął odpowiedni napis i kilka sekund później usłyszał dźwięk sygnału.
     - Anthony O’Connell, słucham – odezwał się głos po drugiej stronie.
     - Tato, to ja… - powiedział James, a w słuchawce zapanowała cisza. Dopiero po chwili dało się słyszeć głęboki oddech i ostry głos:
     - Zastanowiłeś się już nad swoim zachowaniem? Planujesz wykonać zadanie?
     - Nie – odparł od razu, nawet się nie wahając. – Chciałem ci tylko powiedzieć, że ona nie jest taka, jak ci się wydaje. Już nie myśli o sprawie swojej matki i nie drąży tego tematu, ale to mało ważne. Widzisz, tato, ona nosi moje dziecko – wyznał na jednym wdechu, wciąż z szacunkiem zwracając się do ojca.
     - Gdzie jesteś? Zaraz przyślę po ciebie kogoś i zabiorę cię na odwyk – oznajmił chłodny ton, w którym słychać było niedowierzanie.
     - Nie jestem naćpany. Wiesz, że już dawno z tym skończyłem. Ale najwidoczniej wciąż nie potrafisz mi niczego wybaczyć. I przede wszystkim nie potrafisz niczego zrozumieć. Ale tak, tato, będziesz miał wnuka albo wnuczkę, a ja umieram. Chciałem cię tylko prosić, żebyś nie zrobił im krzywdy.
     - Ale…
     - Obiecujesz? – przerwał mu, nim zdążył cokolwiek powiedzieć. W końcu usłyszał westchnienie rezygnacji w głosie.
     - Tylko wtedy, jeśli ona nie zacznie znowu szukać winnych, obiecuję.
     - Dziękuję, tato. A teraz ty nie szukaj mnie więcej. Ja ci wybaczyłem, ale nie chcę mieć już z tobą do czynienia, byś jeszcze bardziej nie zniszczył mojego życia. To koniec.
     Rozłączył się, nim cokolwiek usłyszał. Schował telefon do kieszeni i odetchnął z ulgą. Było już po wszystkim, a teraz on musiał porozmawiać z Beckett i podjąć jaką decyzję. Bezpieczeństwo jego ukochanej na pewno ułatwiło mu zadanie, za co choć raz był wdzięczny swojemu ojcu. I mimo że mężczyzna może chciał porozmawiać, on nie czuł żalu po tym wszystkim, czego doświadczył. To był już dawno zamknięty rozdział, a teraz pora napisać zakończenie, nim samo nastąpi niespodziewanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz