Słuchała swojej córki, choć myślami była zupełnie gdzie indziej. Kiedy tylko Lily weszła do środka, patrząc na nią tymi pełnymi radości niebieskimi oczami, Kate przypomniało się spojrzenie jej ojca, które zawsze zwiastowało jakąś niespotykaną teorię i mnóstwo przeróżnych pomysłów. Dziewczynka była dokładnie taka sama – nieobliczalna, pomysłowa i zabawna, a także inteligentna i mądra. A na dodatek w sposobie wyrażania się tak bardzo przypominała Ricka, że wielu nowych, londyńskich znajomych przepowiadało jej ogromną karierę pisarską.
- Wyrośnie na kogoś wielkiego. Kogoś, kto będzie potrafił podzielić się swoją wyobraźnią na papierze – mówili, a Beckett uśmiechała się pod nosem za każdym razem, wiedząc, że nie może powiedzieć im, jak bardzo w tym momencie jej córka przypomina swojego ojca. Ale po matce też coś odziedziczyła…
Jej długie, gładkie włosy zawsze lśniły w promieniach światła, a uśmiech napawał optymizmem i stanowczością, która tolerowała tylko sprawiedliwość i prawdę. I jeszcze to dążenie za wszelką cenę do celu, upór i szaleńcza odwaga.
W połączeniu tych dwóch postaw – ojca i matki – mogłoby się wydawać, że dziecko odziedziczyło same najlepsze cechy i na dodatek jest zbyt poważne jak na swój wiek, ale Lily taka nie była. Uwielbiała się bawić i sprawiać psikusy Kate i Jamesowi. Raz nawet udało jej się zniknąć na cały dzień, a schowała się tylko w księgarni z książeczką z obrazkami w swych małych rączkach. Jednak dla jej rodzicielki było to coś, co omal nie przyprawiło kobiety o zawał i dziewczynka postanowiła więcej nie powtarzać tej zabawy. Martwiły się o siebie nawzajem, a James martwił się o nie.
Boże, dlaczego? – zadała w myślach pytanie, czując bezradność i niekończącą się pustkę. Sama nie wiedziała już, co ma zrobić i jak sobie z tym wszystkim poradzić. Przecież była szczęśliwa i spełniła swoje marzenia. Prawie. Brakowało jej tylko szczerej, prawdziwej miłości, która mogłaby zawładnąć całym jej umysłem, ciałem, a nawet duszą. I często zastanawiała się, co by było, gdyby jednak została w Nowym Jorku. Ale dopiero teraz zauważyła, jak balansuje na krawędzi, ponieważ już nieraz zastanawiała się nad tym, czy nie wrócić. Jednak nie potrafiła podjąć odpowiedniej decyzji, a wydarzenia kilku ostatnich tygodni jej w tym pomogły.
Najpierw ślub Lanie, na który została zaproszona, a potem wizja śmierci Jamesa skłoniły ją do rozmyślań i wyciągania wniosków, bo przecież przyjaciółki zawieść nie można, a ojciec jej drugiego dziecka ma większe szanse przeżycia w Nowym Jorku – Josh na pewno zna kogoś, kto będzie mógł im pomóc. Tylko jest jeden minus tego wszystkiego… Castle…
Kate nie wiedziała, jak zareaguje na jego widok. Rana, która już dawno wydawała się zapomniana, teraz powróciła z jeszcze większym bólem wraz z wydaniem nowej książki mającej na celu powiedzenie jej tego wszystkiego, co dawno zostało zapomniane w wyrzuconych w odmęty pamięci scenariuszach przyszłości. A on odnalazł to i nie pozwolił jej odejść. Był wciąż obecny w snach, myślach, a nawet w oczach tej małej, kochanej dziewczynki. Może gdyby nie ten strach, który zawładnął Beckett pięć lat temu, dziś wpatrywałaby się w te pełne ufności lazurowe oczy i znalazłaby w nich oparcie, którego teraz tak bardzo potrzebowała. Może…
- Mamusiu, wcale mnie nie słuchasz – stwierdziła oskarżycielskim tonem jej córką, wyrywając ją z walki z samą sobą.
- Nie będę zaprzeczać, ale… jestem już trochę zmęczona – odparła, gładząc ją po główce i uśmiechając się delikatnie. Przeszłość była nieważna, a liczyło się to, co było teraz, czyli Lily, James i nowe życie rozwijające się pod jej sercem, a ona nie marzyła w tym momencie o niczym innym, jak o byciu dobrą matką.
- Rozumiem – oznajmiła dziewczynka i przytuliła się do Kate. – Już nie będę cię męczyć, ale powiem ci tylko, że cię kocham.
- Ja też cię kocham, Lil – szepnęła i ucałowała ją w czółko, wpatrując się w drzwi, w których właśnie pojawił się James i z uśmiechem przyglądał się swoim kobietom.
- Wyrośnie na kogoś wielkiego. Kogoś, kto będzie potrafił podzielić się swoją wyobraźnią na papierze – mówili, a Beckett uśmiechała się pod nosem za każdym razem, wiedząc, że nie może powiedzieć im, jak bardzo w tym momencie jej córka przypomina swojego ojca. Ale po matce też coś odziedziczyła…
Jej długie, gładkie włosy zawsze lśniły w promieniach światła, a uśmiech napawał optymizmem i stanowczością, która tolerowała tylko sprawiedliwość i prawdę. I jeszcze to dążenie za wszelką cenę do celu, upór i szaleńcza odwaga.
W połączeniu tych dwóch postaw – ojca i matki – mogłoby się wydawać, że dziecko odziedziczyło same najlepsze cechy i na dodatek jest zbyt poważne jak na swój wiek, ale Lily taka nie była. Uwielbiała się bawić i sprawiać psikusy Kate i Jamesowi. Raz nawet udało jej się zniknąć na cały dzień, a schowała się tylko w księgarni z książeczką z obrazkami w swych małych rączkach. Jednak dla jej rodzicielki było to coś, co omal nie przyprawiło kobiety o zawał i dziewczynka postanowiła więcej nie powtarzać tej zabawy. Martwiły się o siebie nawzajem, a James martwił się o nie.
Boże, dlaczego? – zadała w myślach pytanie, czując bezradność i niekończącą się pustkę. Sama nie wiedziała już, co ma zrobić i jak sobie z tym wszystkim poradzić. Przecież była szczęśliwa i spełniła swoje marzenia. Prawie. Brakowało jej tylko szczerej, prawdziwej miłości, która mogłaby zawładnąć całym jej umysłem, ciałem, a nawet duszą. I często zastanawiała się, co by było, gdyby jednak została w Nowym Jorku. Ale dopiero teraz zauważyła, jak balansuje na krawędzi, ponieważ już nieraz zastanawiała się nad tym, czy nie wrócić. Jednak nie potrafiła podjąć odpowiedniej decyzji, a wydarzenia kilku ostatnich tygodni jej w tym pomogły.
Najpierw ślub Lanie, na który została zaproszona, a potem wizja śmierci Jamesa skłoniły ją do rozmyślań i wyciągania wniosków, bo przecież przyjaciółki zawieść nie można, a ojciec jej drugiego dziecka ma większe szanse przeżycia w Nowym Jorku – Josh na pewno zna kogoś, kto będzie mógł im pomóc. Tylko jest jeden minus tego wszystkiego… Castle…
Kate nie wiedziała, jak zareaguje na jego widok. Rana, która już dawno wydawała się zapomniana, teraz powróciła z jeszcze większym bólem wraz z wydaniem nowej książki mającej na celu powiedzenie jej tego wszystkiego, co dawno zostało zapomniane w wyrzuconych w odmęty pamięci scenariuszach przyszłości. A on odnalazł to i nie pozwolił jej odejść. Był wciąż obecny w snach, myślach, a nawet w oczach tej małej, kochanej dziewczynki. Może gdyby nie ten strach, który zawładnął Beckett pięć lat temu, dziś wpatrywałaby się w te pełne ufności lazurowe oczy i znalazłaby w nich oparcie, którego teraz tak bardzo potrzebowała. Może…
- Mamusiu, wcale mnie nie słuchasz – stwierdziła oskarżycielskim tonem jej córką, wyrywając ją z walki z samą sobą.
- Nie będę zaprzeczać, ale… jestem już trochę zmęczona – odparła, gładząc ją po główce i uśmiechając się delikatnie. Przeszłość była nieważna, a liczyło się to, co było teraz, czyli Lily, James i nowe życie rozwijające się pod jej sercem, a ona nie marzyła w tym momencie o niczym innym, jak o byciu dobrą matką.
- Rozumiem – oznajmiła dziewczynka i przytuliła się do Kate. – Już nie będę cię męczyć, ale powiem ci tylko, że cię kocham.
- Ja też cię kocham, Lil – szepnęła i ucałowała ją w czółko, wpatrując się w drzwi, w których właśnie pojawił się James i z uśmiechem przyglądał się swoim kobietom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz