Jadąc windą, oddychała głęboko. Starała się przygotować na to, co ją za chwilę czeka, a obecność ludzi, którzy uczestniczyli w takich sytuacjach na co dzień, wcale nie dodawała jej otuchy. Była sama wewnątrz tego skomplikowanego systemu i wiedziała, że może liczyć tylko na wsparcie z zewnątrz. Jednym pocieszeniem stał się fakt, że Ryan i Esposito będę na nią czekać przy bramie cmentarnej, a Castle w końcu przestanie im przeszkadzać, chociaż co do tego Beckett nie była pewna.
Od razu nasunęła się jej myśl, że ofiara po części była też znajomym pisarza, bo przecież kiedyś musieli się poznać na pokerze u burmistrza. Takie męskie spotkania zawsze ciągnęły za sobą wykluczenie kobiet i porozmawianie o swoich problemach tylko z tymi, którzy byli w stanie zrozumieć ich problemy. Kate zastanawiała się, jakie informacje wyjawił w takich sytuacjach Smitterson i czy jest coś, co mogłoby pomóc w śledztwie, ale nikt nie poczuwa się do odpowiedzialności, aby podzielić się tym z policją.
Jej rozmyślania zostały przerwane przez ciche piknięcie i po chwili drzwi windy otworzyły się, a kordon otaczający burmistrza i ją od razu uformował się wokół nich, zgrabnym szykiem prowadząc ich do wyjścia. Twarze mężczyzny były spokojne i skupione, a ich ciała emanowały gotowością i jednocześnie ostrożnością. Jeżeli było coś, czego ci faceci mogli się bać, to ewidentnie nigdy nie pokazywali tego po sobie, a tym bardziej nigdy o tym nie wspominali. Ich mięśnie uwydatniały się przy każdym ruchu ręki poprzez opinającą je czarną marynarkę, a spodnie i koszula tego samego koloru idealnie układały się na ciele każdego z nich. Beckett wcale nie chciała być od nich gorsza, ale dziś rano weszła tylko na chwilę do swojego mieszkania, żeby się przebrać. Czarne, lekko rozszerzane u dołu spodnie, ciemnogranatowa koszula i czarna marynarka na pewno nie były szczytem jej marzeń, ale tylko to miała wyprasowane. Do tego czarne szpilki i niedbale spięty, pomimo jej krótkich włosów, mały kok na czubku głowy dodawały jej wzrostu, sprawiając, że wcale nie czuła się taka malutka wobec wciąż wyższych od niej o kilka centymetrów mężczyzn. Ale nie była ani tak elegancka, ani tak odważna i przygotowana do swojej pracy jak oni. Zastanawiała się, czy kiedy będzie już po wszystkim, uda jej się z jednym z nich umówić i porozmawiać o tym, jak to jest, może wymienić doświadczeniami, a następnie zakończyć wszystko wizytą w jej lub jego mieszkaniu. Myślami była już bardzo daleko, wyobrażając sobie, jak z dziwką namiętnością pozbywają się ubrań i lądują w łóżku, spragnieni swoich ciał.
– Wszystko w porządku? – zapytał jeden z nich, bacznie jej się przyglądając i w ten sposób wyrywając ją z zamyślenia.
Delikatnie skinęła i uśmiechnęła się, zajmując miejsce na tylnym siedzeniu czarnego samochodu tuż obok swojego wujka, który obserwował ją przez chwilę z widocznym rozbawieniem, a następnie odezwał się pełnym powagi głosem:
– Podoba ci się.
– Słucham?! – wykrzyknęła oburzona, przyłapana na gorącym uczynku.
– Mówię, że ci się podoba – powtórzył mężczyzna i uśmiechnął się zawadiacko, jednocześnie unosząc znacząco jedną brew w górę.
– Zwariowałeś? Kto? – brnęła dalej, zastanawiając się, czy nie zażądać adwokata.
– Theodor. Mam rację, Marco? – zapytał burmistrz, zwracając się do swojego kierowcy, Włocha. A ten popatrzył w lusterko, uśmiechnął się lekko i skierował się spojrzenie na wsiadającego do samochodu niczego nieświadomego mężczyznę.
– Forse si*, szefie, forse si – odparł zapytany.
– Come „forse”?**– dopytywał po włosku wujek Kate, który wciągu kilku lat współpracy z Marco zdążył się nauczyć nieco mówić w tym języku. – Un buon amico è una bella cosa***.
Beckett prychnęła i odwróciła twarz w kierunku przyciemnianej szyby, mając nadzieję, że nikt nie zauważył jej rumieńców, jeśli takowe się pojawiły. Powinna się skupić, ale nie w ten sposób.
– Przepraszam, nie chciałem cię denerwować – oznajmił burmistrz po chwili milczenia, kiedy auto powoli ruszało za innymi czarnymi samochodami.
– Nic się nie stało. Ja po prostu nie mogę zebrać myśli – wyznała, chowając twarz w dłoniach.
– Hej, będzie dobrze – pocieszył ją i odciągnął jej rękę, mocno ją chwytając. – Spójrz na mnie. Nie jestem już młody, a już ile lat siedzę w tym wszystkim. Mam serdecznie dość polityki, ale chcę walczyć o lepsze jutro. I ty też powinnaś. A wsiadając dzisiaj ze mną do tego auta, udowodniłaś, że jesteś w stanie walczyć o obywateli tego miasta… Ale nie zapominaj też o sobie.
– Chodzi ci o Castle’a, prawda? – spytała cicho, nie ukrywając już, że przebił się przez jej barierę ochronną. Nie obawiała się, że ktoś może podsłuchać ich rozmowę, ponieważ Marca i Theodora na pewno wiązała umowa poufności.
– Między innymi – odparł bez zastanowienia. – Dlaczego wcześniej mu nie powiedziałaś i… Kate, nie wiem, czy mogę o to spytać, ale… czy coś się wydarzyło w Hamptons?
– Martwisz się o mnie, to miłe – powiedziała, a jej oczy delikatnie się zaszkliły. – Ale nie, nic się nie wydarzyło. Zresztą teraz nie będę się nad tym zastanawiać. Mam robotę do wykonania i muszę się skupić – ucięła, odwracając wzrok i starając się powoli, głęboko oddychać. Nie miała ochoty analizować teraz tego wszystkiego, zwłaszcza że już prawie udało jej się odsunąć tę myśl od siebie. Niestety wróciła ze zdwojoną siłą, uderzając w najczulsze miejsca akurat wtedy, kiedy już wydawało się, że jest w porządku.
Wypuściła głośno powietrze i przymknęła oczy, skupiając się na Matthew Beinie. Jeśli pojawi się na pogrzebie niczego nieświadomy, to będzie oznaczało, że nie ma nic wspólnego z tą sprawą. Z kolei jeśli w jakiś sposób uda mu się opuścić pochówek, zamknięcie go na czterdzieści osiem godzin stanie się priorytetem, a przesłuchanie będzie już tylko formalnością podczas poszukiwania dowodów na skazanie winnego. Oczywiście byłoby znacznie prościej, gdyby wszystko nie działo się w tak przyspieszonym tempie. Zaledwie wczoraj znaleźli zwłoki, a ciało już było przygotowane i wystawione w trumnie. Błyskawiczna sekcja zwłok, która odbyła się wczoraj, wycisnęła ostatnie siły z lekarzy sądowych, a wdowa i tak narzekała, że cała procedura trwa zbyt długo. Zresztą Beckett słyszała tylko, że zaraz po jej wyjściu Mia wykonała telefon do burmistrza, aby pomógł jej zorganizować pogrzeb jak najszybciej i to dzięki niemu ogłoszono konkretną godzinę na oficjalnej stronie miasta. W końcu Robert Smitterson nie był byle jakim mieszkańcem i uznano, że każdy, kto będzie chciał się z nim oficjalnie pożegnać, po prostu przyjdzie na pogrzeb. Jednak nikt nie pomyślał wtedy, że w ten sposób popełniają największy błąd. A przecież można się było domyślić, że skoro Smitt Enterprises jest powszechnie szanowaną i cenioną instytucją, to mnóstwo ludzi przyjdzie złożyć ostatni hołd jej założycielowi, co stanie się idealnym celem do jakiegokolwiek ataku, być może nawet terrorystycznego. Cała sprawa stała się jasna dopiero wtedy, gdy ktoś z samego ranka podrzucił dwa anonimy – jeden do domu, drugi do biura burmistrza – strasząc, że jeśli odbędzie się uroczysty pogrzeb, to wszyscy jego uczestnicy zostaną zrównani z powierzchnią ziemi.
– Wujku, nie mogę być z tobą podczas pogrzebu ani tym bardziej powiedzieć Mii wprost, żeby nigdzie nie wyjeżdżała, więc chciałam cię prosić, żebyś za wszelką cenę zatrzymał ją w mieście – wyrzuciła z siebie Beckett jednym tchem, kiedy dojeżdżali już na miejsce.
– O… Oczywiście – odparł zdezorientowany burmistrz, ale zanim zdążył cokolwiek więcej powiedzieć, detektyw wysiadała już z samochodu, szukając spojrzeniem swoich kolegów. Ochrona kierowała powoli wszystkich przybyłych na postój, a czarne chevrolety jeden za drugi skręcały w drogę wiodącą za cmentarz, gdzie znajdował się parking dla ważnych osobistości.
Kate została wpuszczona za bramki i szybkim krokiem podeszła do głównego wejścia. Ryan i Esposito już tam byli, rozglądając się na boki i uważnie obserwując przybywające tłumy. Kiedy dostrzegli swoją koleżankę, podeszli do niej i bez słowa podążyli główną alejką w kierunku rozwidlenia. Ale w ich sposobie poruszania się nie było nic, co przypominałoby zwykłą wizytę w takim miejscu. Zazwyczaj szli powoli, skupiając się i rozmyślając nad ludzkim losem, a dziś szybko mijali anonimowe dla nich groby, starając się dostrzec pomiędzy nimi coś nadzwyczajnego. Coś, co zakłóciłoby spokój, który wciąż jeszcze tutaj panował i rozpętało wydarzenia na kształt apokalipsy, przed którą nie dałoby się już nikogo uratować. Jedynym pocieszeniem był fakt, że małe drużyny antyterrorystyczne i saperzy byli rozlokowani co kilkadziesiąt metrów, czekając tylko na odpowiedni sygnał. Mimo to w powietrzu wciąż czuło się atmosferę strachu i zdenerwowania, że jednak się nie uda, a nowojorska policja będzie odpowiedzialna za śmierć kilku tysięcy ludzi.
Beckett zatrzymała się i odwróciła, dokładnie zapamiętując każdy szczegół znajdującego się w oddali tłumu. Ludzie zachowywali się z powagą, jakby wkroczenie na teren cmentarza nakazywało im stosowanie się do pewnych zasad. W rzeczywistości tak właśnie było, ponieważ każdy, kto się tu znalazł, szanował zmarłych i ich prawo do wiecznego odpoczynku.
– Espo, pójdziesz w prawo, a Ryan w lewo – oznajmiła, odwracając się w kierunku swoich partnerów. – Ja sprawdzę tę alejkę na wprost i będę was na bieżąco informować.
Bez słowa skinęli głowami i sprawdzili swoje krótkofalówki, podając jedną z nich Kate.
– Tu detektyw Beckett, zaczynamy patrolowanie terenu – powiedziała, testując urządzenie.
– Zrozumiałem. Czekam na informacje. Bez odbioru – odezwał się głos po drugiej stronie.
Ruszyli niemal równocześnie, każdy w innym kierunku, lecz detektyw zatrzymała się jeszcze na chwilę i spojrzała na zegarek. Pozostało jeszcze pół godziny do rozpoczęcia ceremonii, a na razie nic się nie działo. Żadnych zamieszek, głośnym rozmów czy choćby paniki. Największym plusem całej operacji był fakt, że nikogo nie dziwi widok policji. Po prostu ludzie zostali przekonani, że to standardowa procedura przy pogrzebie z udziałem tłumu. I nikt nigdy nie miał się dowiedzieć o prawdziwym powodzie całego zamieszania.
Beckett szła powoli, ale na tyle szybko, by móc sprawdzić jak najwięcej. Z uwagą wypatrywała jakiegoś błysku lub czegoś niepasującego do tego miejsca, jednak była tylko człowiekiem i bała się, że coś przeoczy. Lęk, że przez nią mogą zginąć ludzie, z każdą sekundą coraz bardziej wdzierał się do jej serca. Chciała się cofnąć i sprawdzić jeszcze raz, ale wiedziała, że nie może. Musiała iść dalej, bo przecież nie była tu sama. Ktoś z innego zespołu na pewno wyruszył za nią w odstępie maksimum dziecięciu minut. Jeśli ona coś przeoczyła, to jest szansa, że zauważy to inny policjant.
Nagle telefon w jej kieszeni zawibrował. Drżącymi palcami wyciągnęła urządzenie, bojąc się, co może za chwilę zobaczyć. Złe przeczucie jej nie opuszczało i po chwili zrozumiała dlaczego.
Pani detektyw, nie posłuchała mnie pani, a czasu coraz mniej. Będą tego konsekwencje.
Krótkie dwa zdania od nieznanego nadawcy wyświetlały się na ekranie jej smartphone'a i wcale nie chciały zniknąć. Znowu ktoś bawił się jej kosztem i próbował ją zastraszyć, ale ona nie mogła po sobie pokazać, że się boi. W rzeczywistości poczuła dziwny dreszcz, który przez chwilę odebrał jej zdolność myślenia i oczyścił umysł. Szybko poskładała wszystko w jedną całość i zrozumiała, że wcześniejsze anonimy, które otrzymał jej wujek, łączą się z tym, który dostała teraz. Morderca albo zleceniodawca nie tylko pragnął powstrzymać pogrzeb, ale również całe śledztwo. W nieudolny sposób próbował kontrolować sytuację, lecz wszyscy działali mu na przekór. Chyba że on chciał, aby cała policja postawiona w stan gotowości zjawiła się tutaj. Nie chodziło o ludzi, ale o zamach na funkcjonariuszy, którzy zebrani w jednym miejscu stanowili łatwy cel. Tylko czy aż trzeba było posunąć się do morderstwa, aby to wszystko zaaranżować? Przecież komisariat też był miejscem, gdzie większość z nich spędzała najwięcej czasu.
Jeszcze nie rozumiejąc toku myślenia sprawcy, schowała telefon do kieszeni i już podnosiła do ust krótkofalówkę, aby zawiadomić wszystkich o pogróżkach, kiedy nagle dostrzegła biały kształt na horyzoncie.
– Tu detektyw Beckett, dostrzegłam coś podejrzanego w swoim sektorze.
Jednak nie zwracała uwagi na zadawane jej pytania, tylko ruszyła biegiem w kierunku powiększającego się punktu, czując nagłą potrzebę zatrzymania go jak najdalej od zasięgu wzroku ludzi. Upuściła krótkofalówkę, kiedy dostrzegła, że w jej kierunku nadjeżdża biały van i wyciągnęła broń z kabury, mocno chwytając ją w dwie ręce. Zablokowała przejazd i już z daleka pokazywała kierowcy, że ma się zatrzymać. Mężczyzna wyglądający na dwadzieścia kilka lat zwolnił, stanął i zgasił silnik, czekając, aż detektyw do niego podejdzie. Był wyraźnie zdziwiony i przestraszony. Beckett pomyślała, że to tylko wabik, ale musiała sprawdzić każdą ewentualność.
– Wysiadaj! – rzuciła ostro, otwierając drzwi pojazdu.
Młodzieniec przełknął ślinę i odruchowo podniósł ręce do góry, ostrożnie robiąc to, co nakazała mu kobieta.
– Ja nic nie zrobiłem – jęknął, a detektyw powstrzymała się od prychnięcia i przybrała poważną minę, mówiąc:
– Cmentarz jest zablokowany. Co tu robisz?
– Jakiś facet zapłacił mi, żebym tu wjechał. Miałem tylko dojechać do rozwidlenia i zostawić samochód – wyjaśnił szybko, z przerażeniem wpatrując się w wycelowaną w siebie lufę pistoletu.
– Kate, tutaj! – krzyknął ktoś, a detektyw na chwilę tylko odwróciła wzrok, dostrzegając kogoś otwierającego tylne drzwiczki pojazdu.
– Zostajesz tutaj – oznajmiła do młodzieńca, jednocześnie wyciągając kajdanki. Przykuła go do drzwi i uznałaby to za całkiem zabawną sytuację, bo przecież kiedyś zostawiła tak Castle’a, ale teraz nie było jej do śmiechu. Pośpiesznie zażądała kluczyków i obeszła samochód, zwracając uwagę na napis z domu pogrzebowego. To nie mogło znaczyć nic dobrego.
– Chyba znalazłem bombę – oznajmił mężczyzna, nim Beckett zdążyła zajrzeć do środka. Spojrzała w jego niebieskie oczy i już wiedziała, że jest za późno. Nie miała nawet siły, żeby zapytać go, co tu robi, a tym bardziej ochrzanić go za przeszkadzanie jej w pracy. Obydwoje znaleźli się w takim samym, beznadziejnym położeniu bez szansy na przyszłość.
– Upuściłam po drodze krótkofalówkę, żeby móc lepiej strzelać. Nie mam jak poinformować ekipy – powiedziała, czując narastającą panikę. Wiedziała, że musi zachować spokój, ale to wszystko przerastało jej największe koszmary.
– Masz moją – odparł szybko pisarz, wyciągając do niej wyraziście żółte urządzenie.
– Chyba żartujesz – rzuciła tylko i powiedziała parę słów wyjaśniających jej wcześniejsze zachowanie, jednocześnie informując o zaistniałej sytuacji. Kilka sekund później dowiedziała się, że saperzy nie zdążą na czas, a ona jest zdana sama na siebie. Została jej minut życia.
– To co robimy? – zapytał Castle, wpatrując się z niepokojem w jej smutne oczy.
– Nie wiem, Rick. Nie szkolono mnie do rozbrajania bomb – odparła cicho, czując jak cała radość odpływa z jej ciała. Nie mogła zrobić nic, dosłownie nic.
– Zamierzasz tu zginąć? – spytał, a w jego oczach pojawiły się iskierki strachu. Jeśli wierzył, że im się uda, to teraz cała ta wiara zaczęła podupadać.
– Castle, ja… przepraszam. Za wszystko – szepnęła cicho i szczerze. Jednym ruchem ręki przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.
– Ja też, Kate… Już dobrze – odparł, delikatnie całując ją w głowę. Poczuł, jak całe jej ciało drży i pomyślał, że za chwilę będzie miał koło siebie małą dziewczynkę, więc odsunął ją na odległość ramienia i spojrzał w jej zaszklone, pogodzone ze wszystkim oczy.
– Nie możemy się poddać, nie teraz – oznajmił wojowniczo i przeniósł spojrzenie na zmieniające się cyferki. – Dziesięć sekund i pięćdziesiąt, a może mniej procent szans…
– Zrób to – szepnęła stanowczo, rozumiejąc, co miał na myśli. Jeśli ktokolwiek był w stanie rozbroić teraz tę bombę, to tylko on.
Pięć… Cztery… Trzy…
Wyciągnął rękę i jednym ruchem wyrwał wszystkie kable, uważając je za właściwe. Czas stanął w miejscu, a wyświetlacz niemiłosiernie pokazywał jedną sekundę. Wciąż i wciąż… Bez przerwy.
– To… To już? – zapytał, kierując zdezorientowany wzrok na detektyw.
Odpowiedziała mu uśmiechem i już otwierała usta, żeby powiedzieć, że się im udało, kiedy nagle usłyszała głośny huk i upuściła wszystko, co trzymała. Dotknęła prawą ręką swojego brzucha i poczuła wypływającą krew. Jej dłoń była cała oblepiona szkarłatną cieczą, a ból został wyeliminowany przez szok. Podniosła głowę i spojrzała na krzyczącego coś do niej Castle’a. Zrobiło jej się słabo, a potem bezwiednie osunęła się na kolana. Mężczyzna nie zdążył jej złapać i poczuła silne uderzenie kolan o ciemnoszary beton. Zamknęła oczy i ostatnie, co zarejestrowała, nim pogrążyła się w ciemności, to czyjeś dłonie kładące ją na twardym podłożu.
* Forse si. – Chyba tak.
** Come „forse”? – Jak to „chyba”?
*** Un buon amico è una bella cosa. – Dobry przyjaciel to fajna rzecz.
Nadal nie wiem, dlaczego tu się przybłąkałam.. :D
OdpowiedzUsuńOch, jak ja dawno nic nie czytałam o Castle, kompletne zero! Troszku stęskniłam się za charakterkiem Beckett i jej skrupulatnymi przemyśleniami. No, i oczywiście za samym głównym bohaterem serialu.
Wujek znający Włoski? Wow, chyba mnie sporo ominęło w częściach, a nie chce mi się nadrabiać. Wstyd się przyznać. :x
Ale może od tej pory zacznę tutaj częściej zaglądać. ;)
XOXO
Sama się zastanawiam, co tu robisz. :P Ale widzisz, jestem zdania, że jak kocha, to wróci. :) Poza tym wcale jakoś wiele nie straciłaś. Beckett ma wujka burmistrza i tyle. :)
UsuńDzięki wielkie!
XOXO
Mmmm... Świetnie, akcja się rozkręciła :) Jak zwykle, obrazy zdarzeń przewijają mi się przed oczami, a postacie zachowują się tak... po swojemu. Bardzo mi się spodobało przedstawienie tutaj Kate, jako z jednej strony twardej babki, która drze się na gościa i w niego celuje, ale z drugiej strony takiej, która ma chwile słabości i... właśnie, tej drugiej twarzy stara się nie pokazywać innym.
OdpowiedzUsuńJestem bardzo, bardzo ciekawa dalszej części :)
Cieszę się, że rozdział Ci się podobał. Dziękuję Ci bardzo za komentarz, bo dzięki Tobie wiem, jak odbierają to inni czytelnicy. :)
UsuńPozdrawiam serdecznie :*
O boże dziewczyno masz talent trzymania w napięciu...
OdpowiedzUsuńnajlepszy blog jak czytałam bo wież inni to robią gówno (przepraszam za wyrażenie ) ale tak prawa :
Cieszę się, że opowiadanie Ci się podoba. Dzięki ze komentarz! :)
Usuń