niedziela, 8 lipca 2012

Spacer po linie - rozdział VII

     W sali zapanowała cisza. James nie mógł przyswoić sobie tej informacji, choć doskonale wiedział, że Kate by go nie okłamała. I wściekł się na siebie, że sam nie może być z nią szczery, wiedząc, że są takie tajemnice, które mogą zagrozić większej ilości osób. Nie wybaczyłby sobie, gdyby coś stało się jej i jej córce. A teraz dowiedział się jeszcze, że zostanie ojcem.
     To było dla niego zdecydowanie za dużo. Poczuł się jak w sennym koszmarze, z którego nie ma ucieczki, a on nie może znaleźć rozwiązania. Wszystko, co do tej pory planował, legło w gruzach poprzez jedną, małą rzecz, która nigdy nie miała się wydarzyć, choć sam zmienił bieg przyszłości. Pozwolił Kate żyć i zbudować jej nowe życie w nowym mieście, a kiedy był gotowy umrzeć, ona chciała zatrzymać go przy sobie. Było za późno i wiedział, że najprawdopodobniej nigdy nie zobaczy swojego dziecka. Jedyną rzeczą, która teraz się w nim odezwała, był instynkt rodzicielski podpowiadający mu, że powinien zapewnić temu niewinnemu maleństwu jak najlepszy start i czyste konto. I dopiero teraz dotarło do niego, że musi zrobić coś, czego nie robił, odkąd poznał Beckett.
     Będzie musiał porozmawiać ze swoim ojcem, ale najpierw powinien porozmawiać z matką dziecka i wyjaśnić wszystko, co do tej pory między nimi zaszło. Niemal był pewny, że kobieta tym razem jest gotowa na taką rozmowę i chciał odbyć ją tu i teraz, wiedząc, że niektóre sprawy zabierze ze sobą do grobu.
     - Dlaczego nic nie mówisz? – szepnęła cicho, patrząc na jego zaskoczoną i zmartwioną twarz. Mrugnęła, a z jej oczu wypłynęła pojedyncza łza, którą on szybko otarł kciukiem, gładząc jej policzek.
     - Bo nie wiem, co mam powiedzieć… Po prostu mnie zaskoczyłaś – tłumaczył, patrząc na smutek jej tęczówek. – Naprawdę bardzo się cieszę, ale dobija mnie myśl, że nic nie da się zrobić, że najprawdopodobniej nigdy nie zobaczę swojego dziecka.
     - Nie mów tak! – zaprotestowała od razu. – Trzeba spróbować walczyć!
     - Próbowałem… - szepnął cicho i odwrócił wzrok. – Robiłem wszystko, co mogłem i cieszę się, że jeszcze w ogóle funkcjonuję. Ale jest coraz gorzej. Mam zaniki pamięci, czasem nie kontroluję swoich ruchów… Zresztą nie będę cię straszył. Mam pląsawicę Huntingtona.
     - Odkąd wiesz? – spytała, chwytając jego dłoń. – Przecież ja nic takiego nie zauważyłam i dla mnie jesteś zdrowy.
     - Bo zazwyczaj nie było mnie w domu, kiedy miałem ataki – odparł. – A wiem praktycznie od urodzenia. To choroba genetyczna.
     - Czy…? – Nie dokończyła pytania, spuszczając wzrok.
     - Jest pięćdziesiąt procent szans, że dziecko będzie zdrowe. Musisz wierzyć w to, że nic mu nie będzie. A jeśli nawet… Zabezpieczę was jakoś. Muszę. Jesteście dla mnie najważniejsi, cała trójka.
     - James, dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?
     - Nie chciałem cię straszyć. Bałem się, że uciekniesz i już nigdy więcej się nie zobaczymy. Ja… cię pokochałem.
     Znów odważył się na nią spojrzeć, wypowiadając ostatnie zdanie. Ale nie dostrzegł w jej twarzy nic, co mogłoby ukazać emocje i nie żałował, że wyznał swoje uczucia. Wiedział, że inaczej byłoby mu strasznie ciężko.
     Natomiast Kate nie mogła zebrać własnych myśli. Informacja o chorobie Jamesa była dla niej czymś, co spadło na nią jak grom z jasnego nieba. Owszem, kochała go, ale nie tak, jak powinna i wiedziała, że on musiał jej powiedzieć, co czuje. Była mu wdzięczna za to, że tego nie ukrywał i że w końcu wyznał jej prawdę.
     - Gdyby nie ty, nie wiem, co teraz by się ze mną działo – odparła po chwili namysłu. – Jesteś jedną z najważniejszych osób w moim życiu i znaczysz dla mnie bardzo dużo. Ja… nie chcę cię stracić… Nie po tym wszystkim, co przeszliśmy razem.
     - Nie stracisz mnie, bo bez względu na wszystko będę zawsze przy tobie. Będę twoim aniołem stróżem – zapewnił. – A teraz muszę już iść. Zostawię cię z małą i wrócę niedługo… W zasadzie wrócę najszybciej, jak tylko będę mógł.
     Pocałował ją w czoło i wyszedł, nie zwracając uwagi na jej reakcję. Z otępieniem minął pielęgniarkę zajmującą się Lily i opuścił oddział. Niemal mechanicznie wsiadł do windy, zjechał na dół i wyszedł z budynku. Otrzeźwiał dopiero, gdy powietrze uderzyło w niego z całą mocą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz