poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Spacer po linie - rozdział X

     Minęło kilka godzin, a on wciąż przemierzał ulice Nowego Jorku. Słońce przed chwilą schowało się za horyzontem, pozostawiając po sobie blade światło ulicznych lamp, które próbowały oddać jego blask. Syzyfowa praca, przemknęło mu przez myśl.
     Zatrzymał się na chwilę i oparł o ścianę budynku. Przymknął oczy i westchnął głęboko, zorientowawszy się, gdzie właśnie się znalazł – stał pod domem Kate i przyszedł tu automatycznie, bez własnej woli. Tak bardzo się zamyślił, tak bardzo wspominał dawne czasy, że nawet nie zwracał uwagi na to, gdzie idzie. A on wciąż wracał i wracał, wiedząc, że jej tu nie ma. Że już dawno zniknęła z jego życia i z życia swoich znajomych, choć pewnie z kilkoma osobami utrzymywała kontakt. A teraz miała przyjechać na ślub Lanie. Castle nie wiedział, czy przeczytała jego książkę i czy kogoś ma. Może już zdążyła ułożyć sobie życie z dala od niego, a on potrzebował partnerki. Tak na wszelki wypadek, żeby wzbudzić w Kate zazdrość. A jeśli ona pomyśli, że on kogoś ma, to prędzej czy później Ryan i Esposito powiedzą jej prawdę i wszystko wróci do normy. Marzenia ściętej głowy… Castle, jesteś idiotą, mógłbyś wymyślić lepszy plan i przestań zachowywać się jak dziecko. Obydwoje jesteście dorośli, mówił w myślach.
     - Przepraszam, wszystko w porządku? – Delikatny głos z nutą troski zmusił go do otwarcia oczu. Zmrużył je, będąc narażonym na światło latarni.
     - Kate… - szepnął, nie wierząc własnym oczom. Przecież to te same włosy, ten sam uśmiech i… Nie, to zdecydowanie nie były jej zielone tęczówki. Były brązowe.
     - Mam na imię Sophie i chyba pan mnie z kimś pomylił – odparła dziewczyna, uśmiechając się lekko. – Czy na pewno pan się dobrze czuje? Może wezwę lekarza?
     - Dziękuję. Wszystko w porządku. Po prostu się zamyśliłem i… Zresztą nieważne. Przepraszam, bo pewnie panią zatrzymałem, panno Sophie.
     - Widzi pan, panie Castle, nie często spotyka się autora bestsellerów na ulicy. Gdyby pan nie był taki blady, na pewno bym do pana nie podeszła, a tym bardziej bym się nie odezwała, ale… podpisze mi pan książkę? – zapytała, uśmiechając się z zakłopotaniem i zakładając włosy za ucho.
     - W podziękowaniu za twoją troskę, oczywiście – oznajmił, wciąż przyglądając się dziewczynie. Była od niego młodsza o około sześć lat, miała długie, lekko falowane brązowe włosy, białe, proste zęby i wspaniały uśmiech. Do tego posturą też przypominała Kate i była wysoka, choć buty miała na nieco niższym obcasie. Tylko te oczy… Były brązowe. Ale to mu nie przeszkadzało, ponieważ w głowie zaświtał mu pewien pomysł. Pewien lek na jego kilkuletnie udręki.
     Wziął od dziewczyny książkę i, uśmiechając się tajemniczo, zaczął pisać dedykację. Długopis sunął po papierze, kierowany przez rękę, która nie zawahała się ani chwili.

     Dla uroczej Sophie, która swoją pięknością i prawdziwością przyćmiewa wszystkie cuda świata. Dziękuję, że byłaś gotowa się mną zaopiekować.

     Oddał jej kryminał i, uważnie ją obserwując, czekał. Widział, jak z każdą sekundą na jej twarzy pojawiają się lekkie rumieńce w kolorze jasnoróżowych róż. Dłonie dziewczyny zaczęły lekko drżeć, a ona dopiero po chwili była gotowa podnieść wzrok i spojrzeć na niego z powagą, którą nie udało się zamaskować rozbawienia i speszenia.
     - Panie Castle, czy podrywa pan tak wszystkie kobiety?
     - Tylko te wyjątkowe – odparł, puszczając do niej oko, a ona spuściła wzrok. – I poza tym nie żaden pan Castle, tylko Richard. Rick.
     - Ale… - chciała zaprotestować, nie przyzwyczajona do takich sytuacji.
     - Nie ma żadnego ale. Daj spokój. Obydwoje jesteśmy dorosłymi ludźmi.
     - Myślę, że nie jestem takim typem dziewczyny. Nie sypiam z nikim tylko dlatego, że ma dużo pieniędzy i jest sławny. Kompletnie mnie to nie bawi.
     - A ja nie mam nawet zamiaru tego robić. Jesteś ładna, ale szanuję cię, a poza tym cię nie znam. To całkowicie zmienia postać rzeczy, więc… przejdziemy na ty? – spytał, wyciągając do niej rękę.
     - Skoro tak, Ricku, stawiasz sprawę – odparła, chwytając jego ciepłą, silną dłoń. – Sophie. Miło mi cię poznać.
     - Mi również, dziewczyno nie w tym typie – zażartował. – Mogę się odprowadzić do domu? Jest już późno, a ty pewnie spieszyłaś się, zanim mnie zobaczyłaś.
     Szatynka przyjrzała mu się uważnie i po chwili zgodziła się, a Castle uśmiechnął się do siebie w duchu, czując, jak wracają mu siły. W końcu znowu poczuł się młody, pewny swego. Już nie tylko Kate i pozostający po niej smutek, żal i tęsknota zajmowały miejsce w jego głowie. Teraz poznał Sophie, z którą rozmowa bawiła go bardziej niż wszystko inne. Była promykiem nadziei. Szansą na lepsze życie, którego tak bardzo potrzebował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz