sobota, 9 lutego 2013

Rozdział IV - Hamptons

Wsiadł do samochodu i z nieskrywanym zaciekawieniem przyglądał się detektyw Beckett. Promienie słońca delikatnie muskały przez szybę jej dłonie pewnie trzymające kierownicę. Uśmiechnął się na myśl, że jeszcze niedawno uważał, że kobiety są kiepskimi kierowcami. Przy jej zdolnościach wypracowanych przez tyle lat podczas wielu pościgów on był nikim.
– Czemu się głupkowato uśmiechasz? – spytała z rozdrażnieniem w głosie, rzucając mu szybkie spojrzenie. Zamrugał oczami, wracając do rzeczywistości.
– Po prostu o czymś myślałem – odparł, a ona prychnęła niezadowolona. – Nie, nie o tobie – powiedział od razu, zrozumiawszy, w jakim kierunku zmierzają jej myśli. – Widzisz, nie jesteś najważniejsza i niekoniecznie wszystko kręci się wokół ciebie.
– Śmiesz twierdzić, że jestem egotystką? – rzuciła wyraźnie rozzłoszczona, gwałtownie hamując przed przejściem dla pieszych.
– Nie, przecież… Zresztą nieważne. Winni się tłumaczą, a ja nic nie zrobiłem – oznajmił i z miną naburmuszonego dziecka odwrócił głowę w stronę szyby pasażera. Beckett westchnęła zrezygnowana i dotarło do niej, że tak naprawdę jest zła na samą siebie. Zadzwoniła do wujka i obiecała sobie, że już nic nigdy więcej nie skieruje Richarda Castle’a w jej kierunku, a tymczasem on siedział obok niej i jechał z nią do rodziny ofiary. W zasadzie nie powinna brać go ze sobą, ale jakoś chciała mu wynagrodzić identyfikację zwłok. Tylko czy powinna to robić właśnie w taki sposób? Przecież pisarz może sobie pomyśleć, że tak naprawdę ona chce z nim współpracować, a to wcale nie tak. Po prostu czuje jakiś dziwny dług wdzięczności, który nie pozwala jej normalna myśleć, a poza tym Rick jest osobą, która idealnie potrafi dotrzymać towarzystwa.
– Cholera – szepnęła sama do siebie, wiedząc, że jej myśli nie zmierzają w dobrym kierunku. Właśnie próbuje usprawiedliwić i polubić tego natrętnego i upierdliwego mężczyznę. Niedobrze.
– Co się stało? Zapomniałaś czegoś? – zapytał po chwili, usłyszawszy ją.
– Nie. Po prostu zastanawiam się, co myślisz o tym wszystkim – odparła spokojnie, starając się nie wyładowywać swojej złości na samą siebie na nim. Kątem oka zauważyła, jak obserwuje ją spod przymrużonych powiek. Musiał się nad czymś zastanawiać.
– O tym wszystkim? To znaczy o morderstwie czy o tym, że wzięłaś mnie ze sobą? – powiedział, uważnie rozważając jej słowa. Przez ten czas, który z nią spędził, nigdy nie wiedział, czego się ma spodziewać. W jednej chwili była oazą spokoju, a w drugiej potrafiła wybuchnąć niczym wulkan i złościć się o błahostki.
– O jednym i drugim – doprecyzowała chłodno, a on tylko pokręcił głową, zaskoczony jej zmianą nastrojów. Ale w tej samej chwili uderzyła go jedna myśl. Nie reagowałaby w ten sposób, gdyby nie była nieco zażenowana całą tą sytuacją. Zaczął domyślać się, że tak naprawdę w jej umyśle toczy się batalia pomiędzy wyrzuceniem go w tym momencie z auta a wzięciem ze sobą aż do Hamptons.
– O morderstwie nie mogę się jeszcze za dużo wypowiedzieć, ponieważ nie znamy za dużo szczegółów – odparł, starając się zachować spokój. – A co do tego, że jestem tu z tobą, to domyślam się, że to nie była łatwa decyzja. Wiem, że mnie nie cierpisz, a teraz musisz znosić moją obecność. Ale mogę cię zapewnić, że tego nie pożałujesz.
– To się jeszcze okaże – rzuciła, skręcając w drogę wyjazdową z Nowego Jorku.
– Obiecuję, że będę się starał. A teraz może opowiesz mi coś o sobie? – spytał z nadzieją w głosie, kierując swoje spojrzenie na detektyw. Po chwili obróciła głowę i jej oczy natrafiły na jego błękitne tęczówki.
– Patrz na drogę! – krzyknął przerażony, szybko kierując swój zdezorientowany wzrok na przednią szybę, bojąc się, że za chwilę mogą być sprawcami wypadku.
– Muszę skupić się na prowadzeniu – oznajmiła ze spokojem i uśmiechem satysfakcji na ustach. –  W związku z tym stwierdzam, że lepiej będzie, jeśli to ty opowiesz mi o sobie.
Nie miał zamiaru się z nią teraz kłócić, a poza tym musiał przyznać jej rację. Powinna skupić się na jeździe, a nie na relacjonowaniu swojego życia. Zrezygnowany i przygaszony, zaczął snuć powoli swoją historię, przybliżając jej szczegóły, o których żadna fanka nie mogła dowiedzieć się ani z gazety, ani z różnych portali internetowych, ani z innego dziwnego źródła.

***

Kiedy dojechali na miejsce, Beckett spojrzała na zegarek. Miała dziwne wrażenie, że nie zdąży na dzisiejsze spotkanie z wujkiem, ale na razie się tym nie przejmowała, wiedząc, że w tym momencie nie może nigdzie zadzwonić, nie wzbudzając podejrzeń Castle’a.
– To co? Idziemy? – spytał, chłonąc każdy szczegół domu, przed którym stali.
–Za chwilę – odparła i spojrzała na niego w taki sposób, że skierował swój wzrok na nią. Miała bardzo poważną i jednocześnie zamyśloną minę.
– Mam do ciebie jedną, małą prośbę – oznajmiła po chwili, a on skinął głową, aby kontynuowała. – Wiem, że czasem nie możesz powstrzymać swojego słowotoku, ale kiedy wejdziemy do środka, zachowaj swoje myśli dla siebie. Ta kobieta właśnie straciła męża, a dzieci straciły ojca. To może być dla nich szok, więc żadnego przesłuchania nie będzie. Jeszcze nie teraz. Poza tym nie mamy żadnych dowodów. Nie możemy postawić żadnych zarzutów. Po prostu obserwuj dokładnie jej reakcję i potem się ze mną tym wszystkim podzielisz, OK?
– Jasne, zrozumiałem – odparł z pełną powagą, po czym dodał: – A co dostanę w zamian?
– Castle… – syknęła, a on uniósł ręce w przepraszającym goście i ruszył tuż za nią.
Stanęli przed drzwiami i Beckett zawahała się chwilę, zanim nacisnęła na dzwonek. Kilkanaście minut później, usłyszeli zbliżające się czyjeś kroki.
– Dzień dobry. W czym mogę państwu pomóc?
Otworzyła im młoda kobieta. Wysoka, około dwudziestopięcioletnia blondynka o czekoladowych oczach. Z jej twarzy emanowała ograniczona uprzejmość, a jej usta układały się w idealnym uśmiechu. Prosty ubiór i lekki makijaż wyglądający na naturalny. Dziewczyna wydawała się skromna i inteligentna. Pewnie była służącą albo nianią, albo jednym i drugim.
– Dzień dobry. Zastaliśmy panią Mię Smitterson? – zapytała Beckett, spoglądając w głąb domu. Z daleka dobiegały wesołe głosy bawiących się chłopców.
– A czy była pani umówiona? – zadała pytanie dziewczyna, starając się zachowywać profesjonalnie. Kate miała ochotę przewrócić oczami i odwrócić się do Castle’a, aby jakoś to skomentować, ale powstrzymała się i sięgnęła po swoją odznakę.
– Detektyw Beckett, nowojorska policja – przedstawiła się, po czym spojrzała na Ricka, który nie odezwał się do tej pory. Chyba postanowił być grzeczny. – A to jest Richard Castle. Pisarz pomagający mi w śledztwie – dodała i od razu ugryzła się w język. Przecież on wcale nie miał mieć aż tak dużego udziału w tej sprawie, a ona nieświadomie skazała się w tym momencie na jego obecność. W jej umyśle od razu pojawiła się myśl, że jeszcze pożałuje tych słów.
– Anna, czy coś się stało?
Zza blondynki dobiegł czyjś głos. Od razu domyślili się, że to Mia.
– Dzień dobry, jestem detektyw Kate Beckett z nowojorskiej policji i chciałabym zadać kilka pytań – przedstawiła się jeszcze raz, tym razem wyjaśniając częściowy cel swojej wizyty.
– Czy coś się stało? – spytała pani Smitterson, wyłaniając się zza dziewczyny.
– Moglibyśmy wejść? – odparła pytaniem Beckett i wpatrywała się w kobietę z niedowierzaniem. Mogłaby przysiąc, że są w podobnym wieku, a nawet że Mia jest młodsza. Detektyw myślała, że Robert Smitterson i jego żona są rówieśnikami. Najwidoczniej jego żona chciała pozostać atrakcyjna nieco dłużej albo powodem był jakiś mężczyzna. Mąż czy kochanek?
– Proszę bardzo – powiedziała, wpuszczając ich do środka i kierując w stronę salonu. – Chodzi o mojego męża, prawda?
– Dlaczego pani tak myśli? – zareagowała od razu Kate, podwajając swoją czujność.
– Och, już raz zrobił mi taki kawał, że wysłał podstawionych ludzi, żeby mnie czymś zajęli, kiedy on w tym czasie przygotowywał dla mnie niespodziankę – wyjaśniła, siadając na fotelu. Beckett i Castle usiedli naprzeciwko niej z zakłopotanymi minami. Kobieta myślała, że ta wizyta to jakiś głupi żart, a przecież za chwilę miała dowiedzieć się strasznej prawdy.
– Pani Smitterson – zaczęła detektyw najspokojniej, jak mogła. – Proszę mi wierzyć, że ta odznaka jest prawdziwa, a ja nie przyjeżdżałabym tutaj, gdyby to nie była bardzo ważna sprawa. – Wzięła głęboki oddech, widząc, jak rozbawienie na twarzy kobiety zamienia się w niepokój. – Oczywiście nie mogę sobie wyobrazić, co może pani czuć w tej sytuacji i jak bardzo ta wiadomość może sprawić pani smutku, ale pani powinna się o tym dowiedzieć pierwsza.
– Pani detektyw, niech pani przejdzie do rzeczy – szepnęła chłodno, a z jej twarzy zniknęły wszystkie emocje. Tylko strach zaczął pojawiać się w jej oczach i z każdą sekundą przybierać na sile.
– Pani mąż nie żyje – oznajmiła w końcu Beckett, nie będąc w stanie dłużej torturować kobiety. Z jej twarzy odpłynęła cała krew, a oczy wpatrywały się w detektyw niewidzącym wzrokiem. Nagle przerażenie przerodziło się w rozpacz tak wielką, że Rick nie mógł dłużej znieść tego widoku. Od kilku minut był cicho i starał się w żaden sposób nie przeszkadzać, ale to, co zobaczył, dogłębnie go poruszyło. Zazwyczaj w swoich książkach tylko opisywał takie sytuacje, starając się odegrać to w domu z matką aktorką, ale teraz, kiedy miał okazję zobaczyć to na żywo, wiedział już, jak wielki błąd popełnił. Nigdy nie będzie w stanie idealnie tego odwzorować i pokazać. Tego bólu po prostu nie da się zdefiniować i dopiero teraz to zrozumiał.
– Bardzo pani współczuję – powiedziała, uśmiechając się delikatnie ze zrozumieniem.
– Pani słowa współczucia nic nie zmienią. Nic nie wróci mu życia…
Po policzkach kobiety zaczęły spływać łzy, a smutny uśmiech zamienił się w grymas. W ciągu kilku sekund jej świat runął, a ona została sama.
– Mam nadzieję, że dorwiecie tego, kto to zrobił – dodała po chwili, ocierając twarz drżącymi dłońmi, lecz jej szloch przybierał na sile. – On musi zapłacić za to, co zrobił.
– On? Ma pani jakieś przypuszczenia? – podchwyciła od razu Beckett, sięgając po swój notatnik.
– Myślę, że to mógł być jego wspólnik. Pokłócili się ostatnio o jakąś dużą kwotę pieniędzy, których Robert nie chciał zainwestować w coś, co jego zdaniem nie miało przyszłości.
– Czy mogę się dowiedzieć, jak ten wspólnik się nazywa?
– W zasadzie to nie jest jego wspólnik, ale zastępca. Kiedy okazał się dobrym pracownikiem, Robert postanowił wprowadzić go nieco w świat biznesu, a oni bardzo szybko się zaprzyjaźnili. Mogłoby się wydawać, że są w stanie osiągnąć wszystko. Ale on chyba jeszcze nie zapomniał o swojej przeszłości. Nazywa się Matthew Bein.
– Przeszłość? Mogłaby pani to sprecyzować?
– Powiązania narkotykowe. Był uzależniony przez pewien czas, ale mój mąż go z tego wyciągnął, a on odpłacił się mu w taki sposób… – urwała i znów zaniosła się płaczem. – Przepraszam, ale dziś już chyba nic więcej nie będę w stanie powiedzieć.
– Oczywiście, rozumiem to. Dziękuję pani bardzo i porozmawiam jeszcze z panią, kiedy pierwsze emocje opadną. I… proszę się nie martwić, znajdziemy sprawcę.
Do drzwi odprowadziła ich Anna, która w czasie ich rozmowy zajęła się dziećmi. Teraz miała bardzo zmartwioną minę i widać było, że informacja o śmierci Roberta Smittersona już do niej dotarła.
– On był dobrym człowiekiem. Proszę pomóc uszanować jego pamięć – powiedziała do nich, stojąc na progu, po czym zamknęła drzwi, odcinając siebie i domowników od całego świata.
– Co o tym wszystkim myślisz? – spytała Beckett, kiedy znaleźli się już w samochodzie. Cały czas, choć starała się tego nie pokazywać, zwracała uwagę na reakcje Castle’a. Wiedziała, że pierwszy raz znajduje się w takiej sytuacji i bała się, że on przeżyje to bardziej niż sama żona ofiary. Okazało się jednak, że nie był taki, za jakiego go miała. Zachował się profesjonalnie i dostosował do jej wskazówek. Była mu za to wdzięczna.
– Mia na pewno kochała męża, więc nie uważam jej za podejrzaną – odparł, patrząc, jak detektyw wkłada kluczyk do stacyjki. Nie mógł prowadzić, więc nie było szans, że pokaże jej swój dom tutaj. Jednak w tej sytuacji był na siebie zły za to, że myśli o tak błahych rzeczach, kiedy sprawa czeka na rozwiązanie. Miał jeszcze dużo do zrobienia.
– Anna też wydaje się bez zarzutów, tylko ten wspólnik jest dziwny. Czuję, że on może być kluczem do rozwiązania tego wszystkiego, ale na pewno się zabezpieczył i trudno mu będzie udowodnić winę. Pewnie wynajął kogoś, żeby zamordował Roberta, a on w tym czasie przygotowywał sobie solidne alibi w monitorowanym miejscu.
– Już uważasz, że facet jest taki sprytny?
– Ja to po prostu czuję. A co ty o tym myślisz?
Zapaliła silnik, nie odpowiadając. W tym samym momencie na niebie zrobiło się szaro, a wszystko powoli zaczynały zasłaniać nadciągające burzowe chmury.
– W zasadzie mam całkiem podobną teorię, ale nie chcę jeszcze nikogo o nic oskarżać.
– Ale czy to nie oczywiste?
– Dopóki nie masz dowodów, nic nie jest oczywiste. To nie twoja książka, ale prawdziwe życie. Zrozum to w końcu, Castle.
Westchnął głośno, kręcąc głową. Beckett ruszyła, a on nie odezwał się ani słowem. Ona również nie czuła potrzeby wspólnej rozmowy, więc ze skupieniem wycofała i skierowała się w tym samym kierunku, z którego przyjechali. Kilka minut później z nieba zaczęły spadać najpierw drobne, a potem coraz większe deszczowe krople. W oddali błysnęło, a następnie dało się słyszeć grzmot. Kate podskoczyła na siedzeniu, nie spodziewając się tego.
– Boisz się burzy? – spytał od razu Rick, uśmiechając się z rozbawieniem. Kobieta niemal niezauważalnie kiwnęła głową, przygryzając dolną wargę i mocno zaciskając ręce na kierownicy.
– Ej, będzie dobrze – pocieszył ją, a ona tylko nerwowo pokiwała głową, tym razem mocniej. – Kiedy byłem mały, też się bałem. Zawsze wyobrażałem sobie, że jak będę bardzo niegrzeczny, to w takich chwilach wysiądzie prąd i przyjdzie po mnie…
– Nie pomagasz mi – przerwała mu, a on otworzył szczerzej oczy, zorientowawszy się, że faktycznie jej w ten sposób nie wspiera. W zasadzie nie wiedział, co ma powiedzieć. Zacisnął tylko usta w cienką linię i zastanawiał się, w jaki sposób może zmniejszyć jej strach.
Jechali w strugach deszczu, który przybierał na sile z każda minutą. Wokół pojawiało się coraz więcej błyskawic, a grzmoty wzmacniały upiorne wrażenie. Beckett czuła się w niebezpieczeństwie, będąc na początku drogi powrotnej z Rickiem jako pasażerem. Kto wie, co strzeli mu do głowy.
– Wyłącz telefon – rzuciła szybko i sięgnęła ręką po swoją komórkę.
– Chyba żartujesz – prychnął. – Nie sądzisz chyba, że…?
– Castle, proszę cię – szepnęła ze strachem i podała mu swoje urządzenie, aby je wyłączył. Pokręcił głową z niedowierzaniem i wykonał jej polecenie, a ona odetchnęła z ulgą. Jednak pozorne uczucie bezpieczeństwa szybko minęło. Silnik nagle zgasł.
– Co się stało? – spytała, wpatrując się z przerażeniem w przednią szybę i próbując zmusić samochód do ruszenia w dalszą drogę. Powoli docierało do niej, że coś złego stało się z autem, a oni najprawdopodobniej utknęli w środku w czasie burzy, która nie zapowiadała się najlepiej.

7 komentarzy:

  1. Wooow ! To była pierwsza moja myśl po przeczytaniu Twojego rozdziału ! Jest po prostu rewelacyjny ! Świetnie piszesz, a Ci bohaterowie są po prostu genialni. Idealnie do siebie pasują. Ma miejscu pani detektyw też bym się tak zachowywała się w stosunku Castle. Naprawdę, bardzo podoba mi się ten rozdział ! Aż mnie zżera ciekawość co się stanie dalej. ;) Kiedy planujesz dodać nowy rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Informacje o nowych rozdziałach są zazwyczaj w kolumnie bocznej. :) Przynajmniej przewidywane terminy.
      Dziękuję Ci za bardzo miłą opinię. W zasadzie bohaterów wykreowali twórcy serialu, a ja piszę tylko wersję, co by było, gdyby... Ale to i tak zawsze sprawia wielką radochę.

      Usuń
  2. Jestem zaskoczona. Po raz pierwszy spotykam się z opowiadaniem z FF Castle. I w dodatku jest to jedno z lepiej napisanych, jak i łatwych do przyswojenia tekstów. Mogłabym chwalić w nieskończoność zwłaszcza, że jestem fanką serialu.

    Życzę dalej tak udanej weny i wielu czytelników.

    Pozdrawiam.
    http://historia-jutra.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za miłe słowa. :) Więcej opowiadań możesz znaleźć na forum, gdzie serdecznie zapraszam. :)

      Usuń
  3. Jestem pozytywnie zaskoczona! Pierwszy raz czytam opowiadanie o jednym z moich ulubionych seriali. Do tego wszystkiego piszesz rewelacyjnie, naprawdę się wciągnęłam. :) Aż przypomina mi się odcinek, kiedy Castle i Beckett zostali "porwani" przez tajemniczych ludzi w czarnych garniturach, a potem Espo z Ryan'em mieli ubaw ich "malinek" na szyi. C:
    W każdym bądź razie zyskałaś nową czytelniczkę - tak, to właśnie ja. :)
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie, jeśli znajdziesz kiedyś czas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mam nową czytelniczkę, której podoba się moje opowiadanie. Mam nadzieję, że nie zawiodę. :)

      Usuń
    2. Też nie cierpię, jak mi się komentarze kasują. ;)
      Co do nazywania Castle'a po imieniu, to bardzo lubię to robić i w ogóle jakoś lubię jego imię. To jest mój bunt przeciwko małej używalności tego w serialu. ;) A co do egotystki, to sprawdź sobie w słowniku, jeśli masz wątpliwości, ale takie słowo istnieje na pewno i sama zastanawiałam się, której będzie bardziej adekwatne do opowiadania. ;)

      Usuń