wtorek, 30 października 2012

Spacer po linie - rozdział XIV

     Przedzierała się przez tłumy ludzi na korytarzu. Wydawało jej się, że wszyscy wokół niej ją spowalniają, ale jednocześnie czuła, że nie chce dotrzeć na miejsce. Strach wdzierał się do jej umysłu, klatki piersiowej i nie pozwalał oddychać. Zajmował wszystkie myśli, uczucia i nie pozwalał na znalezienie jakiegoś racjonalnego wytłumaczenia. Jawa stała się nierealnym snem, wręcz koszmarem, który przedłużał się w nieskończoność. Twarze mijanych osób wydawały się nic nieznaczącymi obrazami ukazującymi różne emocje. I Beckett, zajęta walką o utrzymanie przytomności, nie zwracała na nie uwagi. Poza jedną.
     - Castle – szepnęła, zatrzymując się tuż przed nim. Jej twarz stała się bledsza, a oczy prawie niezauważalnie rozszerzyły ze zdumienia.
     - Beckett – odparł, również się zatrzymując. Jego myśli zaczęły galopować w szaleńczym tempie, a uśmiech zszedł z twarzy. Wpatrywał się w nią i nie mógł uwierzyć, że znów ją widzi i niemal czuł, jak ona tonie w błękicie jego oczu. Ale nie był w stanie jej pomóc – sam tonął w bezkresnym morzu wspomnień, które zaczęło go wypełniać. A kilka sekund później wszystko znikło. Pustka. Nicość. I świadomość, że przecież ona nie jest już jego kobietą. Że ma dziecko z innym mężczyzną. I że znowu jest w ciąży. Z nim. Z człowiekiem, który właśnie leży na łóżku szpitalnym podłączony do odpowiedniej aparatury i walczy o każdy oddech, a jego siły z każdą kolejną sekundą słabną.
     - Już dobrze, kochanie, już dobrze…
     Pamiętał, jak tak do niej mówił. Długi czas mógł sprawić, że zapomniał, ale on nie był w stanie. Kochał ją szaleńczo i nic nie mogło tego zmienić. A teraz te słowa wypowiadała ona. Mówiła to do dziewczynki, która wyrwała rękę z silnego uścisku jego dłoni. Była matką. To nie jego dziecko.
     - Ten pan mu pomógł, mamusiu.
     Bariera, którą wywołał szok, ustąpiła. Do umysłu obu z nich zaczęły docierać dźwięki i obrazy. Wszystko stało się rzeczywiste. A świadomość, że to nie jest sen, wcale nie pomagała.
     - Czy on…? – próbowała zapytać, ale nie była w stanie. Starała się nie rozpłakać. Musiała być dzielna przed swoją córką. A obecność Castle’a jeszcze pogarszała sytuację. Ale on wiedział, jak się zachować.
Przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił, głaszcząc po plecach.
     - Wszystko będzie dobrze, Kate. Wszystko będzie dobrze – szeptał, wdychając ziołowych zapach jej włosów. – Musisz być teraz silna. Dla małej i… dla niego… - powiedział z trudem, przymykając oczy. Czuł, jak była detektyw drży w jego ramionach i kurczowo zaciska palce na jego koszuli. Teraz nic się nie liczyło. Przyjaźń, która ich kiedyś łączyła, nie odeszła, lecz pozwoliła wspierać się nawzajem. On wiedział, że nie może jeszcze porozmawiać z nią o tym, co się zdarzyło kilka lat temu. Ona mogła skupić się tylko na tym, jak może pomóc Jamesowi, zanim opuści ją na zawsze.

***

     Nieśmiało przekroczyła próg sali szpitalnej. W wyrazie zakłopotania prawą ręką zawinęła włosy za ucho i cicho podeszła do krzesła znajdującego się tuż obok łóżka. Usiadła i smutnymi oczami spojrzała na bladą twarz Jamesa niewyrażającą żadnych emocji. Jego klatka piersiowa unosiła się niemal niedostrzegalnie, a szum aparatury pozwalającej mu oddychać wypełniał przestrzeń.
     - Myślisz, że to w porządku z twojej strony? – spytała, chwytając mężczyznę za rękę. – Zostawisz mnie teraz samą, z dzieckiem… Nawet z dwójką dzieci… I co ja im powiem? Że James walczył do końca o swoje życie? Wiesz, że wtedy skłamię, bo gdybyś chciał, to poddałbyś się tutaj leczeniu od razu. Może miałeś w tym jakiś cel, ale w tym momencie na pewno mi nie powiesz… Może nigdy się nie dowiem…
     Przymknęła oczy, a po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Otarła ją szybko wierzchem dłoni.
     - Tak w zasadzie, to przyszłam się z tobą pożegnać. Chciałabym jeszcze raz zobaczyć twój uśmiech, usłyszeć słowa twojego pocieszenia… Ale wiem, że nie mam na co liczyć. Nadzieja matką głupich… Ale będę głupia i będę się łudzić do samego końca, że jest jeszcze jakaś szansa. Bo widzisz… Pojawiłeś się w najgorszym momencie mojego życia i pomogłeś mi się podnieść praktycznie z dna. Będę ci za to dozgonnie wdzięczna. Ale kto mnie teraz pocieszy? Kto przytuli, kiedy będę potrzebowała bliskości? Powiesz pewnie, że mam Lily. Ale ona jeszcze wielu rzeczy nie rozumie. A ty zawsze mnie rozumiałeś…
     Uśmiechnęła się przez łzy i, podniósłszy jego dłoń, przytuliła ją do swojego policzka. Nie była taka ciepła jak zawsze.
     - Nie wiem, czy to twoja sprawka, ale jest tutaj Castle. Opowiadałam ci o nim wiele razy, pamiętasz? Pewnie tak, bo gdyby nie on, nigdy bym cię nie poznała. I… musiałabym zająć się teraz Lily, ale oddałam ją pod jego opiekę, żeby móc przyjść tutaj z tobą porozmawiać. O ile można to w ogóle nazwać rozmową… Na razie mówię do siebie jak jakaś wariatka – prychnęła, uśmiechając się ironicznie. – Ale nie potrafię inaczej, bo wierzę, że mnie słyszysz, choć sam nie możesz się odezwać…
     Wzięła głęboki oddech i spojrzała przez okno. Ostatnie promienie zachodzącego słońca niemal z wysiłkiem przedzierały się przez szpitalne żaluzje, zalewając pomieszczenie delikatną, pomarańczową poświatą.
     - I nie możesz też nic zobaczyć – kontynuowała, powróciwszy wzrokiem na jego twarz i mocniej ścisnąwszy jego rękę. – Ale za to ja mogę ci powiedzieć, że naprawdę nie masz na co narzekać. W sumie w miarę tu przytulnie, a ja czuję się tak, jakbyś miał za chwilę się obudzić i z uśmiechem na ustach zapytać, czy wszystko w porządku. A ja bym wtedy skłamała, że już lepiej być nie może… Żałosne, prawda? Bo przecież lekarz poinformował mnie, że będzie coraz gorzej. I obiecuję ci, że będę tu przychodzić codziennie na tak długo, jak tylko będę mogła. Nie opuszczę cię w tych ostatnich chwilach, choć pewnie wolałbyś, żebym tego nie widziała. Za późno. Jestem tutaj i będę. Ale dziś muszę już iść… - westchnęła. - Wiesz, już za tobą tęsknię. Zresztą nie tylko ja, bo Lily wciąż pyta się, kiedy odzyskasz przytomność. Myślisz, że kiedykolwiek wyrzuci ten obraz ze swojej pamięci? Bo ja mam wrażenie, że nie. Ona cię kocha. I ja… też cię kocham – szepnęła, po czym nachyliła się nad nim i delikatnie pocałowała jego blade, zimne czoło.

***

     Otworzyła drzwi i przekroczyła próg swojego mieszkania.
     - Wróciłam – powiedziała dość głośno, wdychając aromatyczny zapach herbaty z miodem i czegoś, co mogłaby zdefiniować, jako potrawa przepisu Castle’a.
     - Cicho, obudzisz małą – karcąco szepnął mężczyzna, podchodząc do Beckett i pomagając ściągnąć jej płaszcz. Uśmiechnęła się lekko w podziękowaniu i zdziwionymi oczami spojrzała na jego twarz. Zresztą sama nie potrafiła jakoś sensownie wytłumaczyć całej tej sytuacji, w której właśnie się znajdowała. James leżał w szpitalu, Castle przygotował kolację, a Lily grzecznie spała. Wszystko było to tak nierzeczywiste, że aż zapragnęła uszczypnąć się w ramię, by sprawdzić, czy to nie sen, lecz powstrzymała się w ostatniej chwili, wiedząc, że to głupie.
     - W porządku?
     Pytanie przerwało jej rozmyślania. Skinęła głową i skierowała się w kierunku kuchni, czując, że nadeszła pora, by wszystko wyjaśnić, choć napawało ją to jakimś nieokreślonym rodzajem strachu, który paraliżował jej dolne kończyny. Boże, mam nogi jak z waty, pomyślała i cicho odliczała kroki do krzesła, które mogło pozwolić jej na jakąś formę utrzymania równowagi, a przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa.
     - Zaparzyłem herbatę i przygotowałem makaron w sosie serowo-brokułowym. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że zastanę aż tak pustą lodówkę, dlatego szybko pobiegłem do sklepu i zrobiłem ci małe zakupy. Naprawdę nie wiem, jak…
     - Castle – przerwała mu wywód, podnosząc na niego wzrok. W biało-niebieskim fartuchu kucharskim wyglądał w tym momencie komicznie, a jego zapał do gotowania był zdecydowanie sposobem na odstresowanie i uniknięcie tej rozmowy, choć obydwoje wiedzieli, że nie mają wyjścia.
     - Przepraszam, nie powinienem był się tak rządzić, ale… - próbował się tłumaczyć, lecz ona znowu mu przerwała.
     - Wiesz dobrze, że nie o to chodzi. Musimy porozmawiać – oznajmiła stanowczo, nie patrząc mu w oczy.
Usłyszała, jak ze świstem wypuszcza powietrze, a potem ściągnięty fartuch rzuca na blat kuchenny.
     - Zanim porozmawiamy, chciałem ci coś dać – powiedział, stawiając przed nią dwa kubki z herbatą, jeden dla niego i jeden dla niej, i siadając naprzeciwko niej. – Jak już wiesz, to ja znalazłem Jamesa w parku… A on wtedy mnie rozpoznał i dał mi to…
     Z drugiego krzesła mężczyzna podniósł białą kopertę i podał ją byłej detektyw, która przyjęła ją z wyrazem zdziwienia na twarzy. Zmarszczyła brwi i odłożyła ją na bok.
     - Nie przeczytasz? – zapytał, wpatrując się w nią uważnie.
     - Nie. Za długo czekałam na ten moment, a list może poczekać, więc… - wzięła głębszy oddech. – Powiedz mi, co chciałbyś wiedzieć… I mówię od razu, że odpowiem na wszystkie twoje pytania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz