czwartek, 27 września 2012

Rozdział I - Chwytając się brzytwy

     To była ich pierwsza wspólna sprawa. Rozwiązali ją razem, z pomocą Ryana i Esposito, ale jednak razem. I, choć nie chcieli tego przed sobą przyznać, taki rodzaj współpracy bardzo im się spodobał. Beckett doskonale wiedziała, że Castle na pewno będzie chciał to kontynuować, ale ona nie zamierzała poświęcić swojej kariery dla niego. W końcu to on był słynnym pisarzem, który miał dużo pieniędzy na koncie i grono wiernych fanów, którzy na pewno kupią jego kolejne książki. A ona? Kim właściwie była? Zdolną panią detektyw, która żyła swoim życiem i łapała przestępców, bo takie było jej powołanie i nie zarabiała za to milionów. Różniło ich w szczególności to, że ona robiła to naprawdę, a on czynił to tylko w swojej wyobraźni poprzez wymyślonego bohatera. Teraz miał okazję, by przekonać się, jak to wszystko wygląda od kuchni, ale nie chciała dać mu tej satysfakcji. Też miała swojego asa w rękawie.
     - Burmistrz, słucham - odezwał się głos po drugiej stronie telefonu.
     - Cześć, wujku - przywitała się. - Nawet swój prywatny telefon odbierasz jak służbowy? - zażartowała i usłyszała śmiech mężczyzny.
     - Kate, nigdy nie wiesz, kto dzwoni - odparł. - Nawet może to być sam Richard Castle - stwierdził i nawet nie miał pojęcia, że udało mu się trafić w sedno. Beckett uśmiechnęła się mimowolnie na myśl, jak bardzo ten świat jest mały. Wzięła głębszy oddech i postanowiła spokojne wszystko rozegrać, by decyzja burmistrza była dla niej korzystna.
     - Czemu tak uważasz? Dzwonił dziś do ciebie? - zapytała, powoli układając w głowie plan.
     - Bingo! - wykrzyknął. - Rick jest jednym z moich przyjaciół. Nie wiesz o tym?
     - Nie, nigdy mi o tym nie wspominałeś - powiedziała zgodnie z prawdą.
     - Naprawdę? W takim razie muszę cię z nim poznać - zreflektował się. - To naprawdę świetny człowiek. Nawet dziś prosił mnie, żebym porozmawiał z kapitanem Montgomerym, aby przyjął go na posterunek w roli konsultanta, bo w ten sposób może udoskonalić swoje książki. Podobno znalazł tam jakąś muzę - dodał konspiracyjnie.
     - Właśnie w tej sprawie dzwonię - zaczęła, ale burmistrz ją wyprzedził.
     - Tym razem to ty mi czegoś nie powiedziałaś - żachnął się. - Chyba nie powiesz mi, że jesteś tą szczęściarą, którą Rick wybrał na swoją współpracowniczkę.
     - Niestety, padło właśnie na mnie - powiedziała z lekką złością w głosie.
     - Kate, chyba żartujesz! - wykrzyknął tak głośno, że detektyw miała wrażenie, iż jej bębenki uszne nie będą już nigdy funkcjonować prawidłowo.
     - Nie, wujku, nie żartuję - oznajmiła z powagą. - I chciałam cię prosić, żebyś pod żadnym pozorem się nie zgadzał. Nie chcę, żeby podążał za mną jak cień.
     - Nie wierzę, że słyszę to z twoich ust. Przecież jesteś jego fanką i tak bardzo zależało ci na spotkaniu z nim - wypominał. Kate westchnęła i zaczęła kontynuować swoją mowę, którą miała zamiar przekonać wujka do swoich racji.
     - Ale już go poznałam i mam wrażenie, że nieodwracalnie zniszczy moją karierę. Poza tym zachowuje się tak, jakby każda dziewczyna po jednej rozmowie z nim chciała wskoczyć mu do łóżka - stwierdziła, wyginając usta w ironicznym uśmiechu.
     - A co? Próbowałaś? - zapytał, śmiejąc się.
     - Wujku! - jęknęła. - To poważna sprawa.
     - Jak bardzo? - zapytał, poważniejąc.
     - Bardzo, bardzo - odparła.
     - Ale przecież to twój i mój ulubiony pisarz, z którym ja się na dodatek przyjaźnię. Zdajesz sobie z tego sprawę?
     - Oczywiście.
     - Katherine Beckett, czy jesteś pewna tego, co robisz? - upewniał się. - Przecież twoje marzenia właśnie się spełniają.
     - To już nie są moje marzenia - skłamała. - I jestem tego pewna jak nigdy dotąd.
     - Zatem dobrze - powiedział i zamilkł na chwilę. - Ale co ja mu powiem? - zastanawiał się.
     - A co mu powiedziałeś do tej pory? - zapytała z obawą.
     - Prawdę.
     - Prawdę? Jaką prawdę?! - Tym razem to ona krzyknęła.
     - Że jestem zajęty i żeby zadzwonił później - szepnął niczym najlepszy szpieg wywiadu i uśmiechnął się, słysząc, jak jego siostrzenica oddycha z ulgą.
     - Jesteś okropny - syknęła. - Ale coś dla mnie wymyślisz, prawda? - zapytała z nadzieją.
     - Oczywiście - odparł. - Na mnie zawsze możesz polegać, choć Rick może to uznać za decyzję absurdalną.
     - Chyba sobie jakoś poradzę - stwierdziła.
     - A o mnie pomyślałaś? - upomniał się. - Ale niech stracę. Zawsze osiągasz swoje, prawda?
     - Och, znasz mnie na wylot.
     - Ktoś musi - zaśmiał się. - Ale jesteś mi winna partyjkę pokera - oznajmił.
     - Nie ma sprawy i... dzięki. Za wszystko.
     - Jeszcze mi nie dziękuj. Dopiero będę z nim rozmawiał. Jeszcze wszystko może się zdarzyć.
     - Nie sądzę. To widzimy się jutro o 19?
     - O 20. Wcześniej nie dam rady - wyjaśnił.
     - To zobaczenia o 20. Dobranoc, wujku - pożegnała się.
     - Trzymaj się, dziecko - powiedział i rozłączył się z uśmiechem na twarzy. Znał Kate, odkąd się urodziła i wiedział, że ta kobieta tak łatwo się nie poddaje. Gdyby nie udało się jej go namówić, by odmówił ich ukochanemu pisarzowi, na pewno znalazłaby inny, może nawet łatwiejszy sposób na pozbycie się mistrza pióra.
     Natomiast Kate, po rozmowie z wujkiem, opadła na kanapę w swoim mieszkaniu i przetarła oczy. Była zbyt zmęczona, by zrobić cokolwiek, ale myśl o tym, że nie zobaczy więcej tego nachalnego pisarza, dodawała jej otuchy. Na dodatek rozpierała ją wewnętrzna duma i radość, bo nie dała się tak łatwo podejść. Jej as w rękawie okazał się strzałem w dziesiątkę i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Żałowała tylko, że nie zobaczy miny Castle'a, kiedy burmistrz będzie mu odmawiał, bo przecież dla takich chwil warto żyć.
     Uśmiechnęła się zwycięsko i szybko podniosła z kanapy. Zasłoniła wszystkie okna i zapaliła tylko jedną, małą lampę w łazience. Napuściła wody do wanny i już po chwili zanurzyła się w niej. Sięgnęła po książkę i otworzyła ją na stronie tytułowej. Przejechała dłonią po idealnie wykaligrafowanych literach i szeptem odczytała napis wykonany czarnym atramentem:
     - Dla wspaniałej siostrzenicy burmistrza. Tyle o tobie słyszałem, że mam nadzieję, iż cię kiedyś poznam...
     Pokręciła głową i zmrużyła oczy, wspominając ich pierwsze wspólne spotkanie. Chciała czy nie, musiała przyznać, że jest zabawny, ale także bezczelny i pewny siebie. W pewnym sensie był do niej podobny. Też zawsze osiągał to, co chciał.
     - Nie tym razem, Castle - szepnęła i otworzyła oczy. Jeszcze raz spojrzała na napis i dodała: - Nawet nie masz pojęcia, że już mnie spotkałeś. Tak będzie dla nas lepiej.
     Szybko przewróciła stronę i zaczęła pochłaniać przedostatnią część przygód Derricka Storma.
     Tymczasem Castle chodził zniecierpliwiony po swoim mieszkaniu. Jeśli burmistrz powiedział, że oddzwoni, to na pewno tak zrobi, ale pisarz czekał już na ten jeden telefon pięć godzin i zaczynał się niecierpliwić.
     - To źle wróży - szepnął do siebie i po chwili poczuł, jak otaczają go czyjeś ramiona.
     - Co źle wróży? - zapytała jego córka, przytulając się do niego.
     - Pamiętasz tę panią detektyw, o której ci opowiadałem? - spytał, siadając na kanapie. Alexis usiadła obok niego i skinęła głową.
     - Nie chciała mnie na posterunku, dlatego postanowiłem zadzwonić do burmistrza, który zresztą jest moim wielkim fanem. Wyjaśniłem mu szybko, o co chodzi - opowiadał - ale nie zdążył nic odpowiedzieć, bo zadzwonił do niego ktoś ważny i musiał się rozłączyć. Ale obiecał, że do mnie oddzwoni.
     - I nie oddzwonił? - upewniła się.
     - Przez ostatnie pięć godzin - nie.
     - Spokojnie. Przecież na pewno ma swoje obowiązki, rodzinę... - pocieszała go. - On musi coś robić. Nie może siedzieć w domu przed laptopem i nazywać tego pracą - powiedziała z udawaną powagą.
     - Nie powinnaś już przypadkiem spać, młoda damo? - zapytał z nutką ironii w głosie.
     - Masz rację, powinnam. Ale martwię się o ciebie - oznajmiła i przytuliła się do ojca po raz kolejny.
     - Lex, to miłe, ale to ja powinienem się o ciebie martwić. Lepiej idź już spać.
     Dziewczyna podniosła się z kanapy i skierowała się w kierunku schodów do swojego pokoju. Przy samych drzwiach obróciła się i powiedziała:
     - Tylko nie siedź za długo.
     - Tak jest, młoda damo - przytaknął ze śmiechem i po chwili w mieszkaniu dało się słyszeć dzwonek jego komórki. Poderwał się najszybciej, jak mógł i prawie z czcią sięgnął po swój telefon. Uśmiechnął się na widok wyświetlanego zdjęcia.
     - Castle - odebrał.
     - Rick, mam nadzieję, że cię nie obudziłem - powiedział w słuchawce ciepły glos.
     - Żartujesz? Przecież to środek dnia - zaśmiał się i wygodnie rozsiadł się przed biurkiem w swoim fotelu.
     - To dobrze, to bardzo dobrze - powiedział szybko burmistrz. - Zatem... Wspominałeś coś o jakiejś pani detektyw?
     - Kate, w zasadzie Katherine Beckett - odparł.
     - A, tak, tak. Już sobie przypominam - stwierdził, idealnie odgrywając swoją rolę. - I ma to dotyczyć twojej nowej książki?
     - Owszem, znalazłem w niej wielkie pokłady energii, która pozwala ujrzeć mojej wenie światło dzienne - wyjawił poetycko.
     - Hm... Ta książka zapowiada się naprawdę wspaniale, ale musisz zrozumieć, że nie mogę od tak zarządzać posterunkiem. A co, gdyby coś ci się stało? Pomyślałeś o tym?
     - W zasadzie nie - odparł trochę zażenowany i powoli zaczynał tracić humor.
     - No właśnie... Widzisz, Rick, znamy się od lat. Nie mogę tak po prostu pozwolić, żebyś mieszał się w sprawy policji. Oni wiedzą, co robią. W końcu to ich praca. Mam nadzieję, że zrozumiesz i nie będziesz miał mi tego za złe, ale... muszę ci odmówić.
     Castle poczuł się, jakby właśnie na niego spadł ogromny głaz i przygwoździł go do podłogi. Nie takiej rozmowy się spodziewał. W tym momencie wszystkie jego plany legły w gruzach. Jeśli nie będzie miał swojej muzy, nie napisze kolejnej książki, a wtedy odejdzie w zapomnienie i już nikt nie będzie chciał go poznać. To wszystko sprawiło, że poczuł się jeszcze gorzej i miał ochotę schować się w swoim mieszkaniu i już nigdy więcej nie wychodzić. Ale jego natura nie pozwoliła mu się tak łatwo poddać. Przecież zawsze istnieje jakiś plan B. I tym razem też musiał istnieć.
     - Rick, jesteś tam? - Z zamyślenia wyrwał go głos burmistrza.
     - Tak, jestem, jestem - odparł i wrócił myślami do rzeczywistości. - Ale na pewno nic nie da się zrobić? - zapytał z resztkami nadziei w głosie.
     - Nie. Ale na pewno znajdziesz jakiś sposób, żeby osiągnąć swój cel. Wierzę w ciebie.
     - Dzięki... Za wszystko. Przynajmniej próbowałeś - stwierdził. - To co? Jutro o 20 partyjka pokera u ciebie?
     - Z chęcią, ale nie mogę. Już jestem zajęty.
     - Zajęty? Chyba nie powiesz mi, że umówiłeś się ze swoja siostrzenicą.
     - Rick, trafiłeś. Właśnie z nią mam zamiar się spotkać.
     - Więc może to dobra okazja, żeby ją w końcu poznać? - zaproponował.
     - Wiesz, to chyba nie najlepszy moment - stwierdził.
     - Rzucił ją chłopak? - zaśmiał się pisarz.
     - Coś w tym stylu - odparł wymijająco burmistrz. - Raczej ona jego.
     - OK. Rozumiem. To kiedy możemy się spotkać?
     - Jeszcze nie wiem. Jutro sprawdzę w kalendarzu. Teraz muszę już kończyć. Do zobaczenia - pożegnał się.
     - Jeszcze raz dzięki. Dobrej nocy - odparł i rozłączył się. W jego głowie toczyła się bitwa. Pierwszy raz spotkał się z tym, że burmistrz mu odmówił. Castle miał dziwne wrażenie, że brały w tym udział jakieś szatańskie moce, które za wszelką cenę nie chciały dopuścić do jego ponownego spotkania z uroczą panią detektyw. Uśmiechnął się z satysfakcją, wiedząc, że tym razem stawka dotyczy czegoś zupełnie innego. Ale bez względu na wszystko miał zamiar podjąć tę grę, by móc spokojnie zasnąć. Potrzebował tylko swojego planu B i był pewny, że do jutra na pewno coś wpadnie mu do głowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz