niedziela, 20 stycznia 2013

Rozdział III - Brawo, Sherlocku

Uśmiech w tym momencie w ogóle nie wchodził w grę. Pojawienie się Castle’a wcale nie było zabawne i Beckett nie miała najmniejszej ochoty na spotkanie z nim. Nie teraz, kiedy myślała nad czymś bardzo ważny, co mogłoby być przełomem w śledztwie. Przecież rodzina wciąż nie wie, że ich bliski został zamordowany. Ludzie nie mogą żyć w niepewności. To priorytet.
– Co pan tu robi, panie Castle? – spytała chłodno, mierząc go wzrokiem.
– To teraz przechodzimy do bardziej oficjalnych relacji, detektyw Beckett? – odparł, starając się ukryć rozbawienie.
– Zadałam pytanie – oznajmiła Kate, a jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.
– Dobrze, pani detektyw – powiedział, odsuwając się nieco od niej. – Skoro taka jest pani wola, nie będę się z panią kłócił.
Uniósł ręce w geście kapitulacji, po czym usiadł na brzegu jej biurka. Zmrużyła oczy, po czym położyła łokcie na blacie i złączyła dłonie w wieżyczkę. Uniosła brew, czekając na jego reakcję, a on tylko patrzył, nie widząc nic niewłaściwego w swoim zachowaniu.
– Więc…? – Nie wytrzymała w końcu jego spojrzenia. Czy ja wyglądam jak małpa w zoo? Nie, raczej jak jakiś nieznany okaz pokazany kolekcjonerowi, przemknęło jej przez myśl.
– Nie zaczyna się zdania od… - zaczął, ale nie dokończył, widząc jej minę. Najwidoczniej nie miała ochoty na żarty. – OK, OK… Już mówię… - Wziął głęboki oddech. – Wiem, kim jest ofiara! – oznajmił tryumfalnie, a Beckett tylko schowała twarz w dłoniach. Egoistyczny dupek.
– I…? – jęknęła, patrząc na niego z pobłażaniem.
– I… - powtórzył jak echo, wpatrując się w bliżej nieokreślone coś. Zamyślił się.
– Castle, do cholery! – niemal krzyknęła, w tym momencie zwracając na siebie uwagę wszystkich na komisariacie. Spojrzał na nią, nie wiedząc, co się dzieje.
– A, racja. Nie powiedziałem, kto to jest – szepnął konspiracyjnie, uśmiechając się od ucha do ucha. Miała go dość. Pewnie kolejna głupia teoria.
– No, brawo, Sherlocku – prychnęła, przewróciwszy oczami. Speszył się nieco, zauważywszy swoje dziecinne zachowanie. Przecież nie tak to chciał rozegrać.
– Ofiarą jest… - Uniósł palec, szerzej otwierając swoje oczy. – Jest… - szepnął, nachylając się w jej kierunku. – Robert Smitterson! – oznajmił uradowany.
– Że ja wcześniej na to nie wpadłam! – krzyknęła, podrywając się z krzesła. Wzięła swój telefon z biurka i ruszyła w kierunku pokoju socjalnego.
– Ej, nawet mi nie podziękujesz?! – krzyknął za nią naburmuszony, ale ona na to nie zareagowała. Wstał i szybko ją dogonił.
– O nie, nie teraz, Castle – rzuciła i zamknęła mu drzwi tuż przed nosem, przekręcając klucz. Uśmiechnęła się z wyższością i z chęcią pokazałaby mu język, gdyby nie to, że w tym momencie patrzyło się na nią dość spore grono osób. Włącznie z pisarzem, który wydął usta i obserwował ją wzrokiem obrażonego dziecka. Znowu.
Zaśmiała się cicho pod nosem. I odwróciła plecami do drzwi. Szybko wybrała odpowiedni numer i przyłożyła telefon do ucha. Po dwóch sygnałach odebrał mężczyzna:
– Burmistrz, słucham.
– Cześć, wujku. Tu Beckett. Możesz rozmawiać? – spytała, a następnie przygryzła wargę. Była lekko zdenerwowana.
– Pewnie. Stało się coś? – zapytał z nutką zaniepokojenia w głosie.
– Nie, tylko dziś rano zostało znalezione ciało. Z tego, co wiem, znałeś ofiarę. To Robert Smitterson – oznajmiła, a rozmówca wciągnął głośno powietrze. Detektyw oczami wyobraźni zobaczyła, jak mężczyzna siada w swoim fotelu w gabinecie.
– Miasto już o tym wie? – wyrzucił z siebie dopiero po kilku sekundach.
– Nie, jeszcze nie. Chciałam zapytać się ciebie o radę.
– Racja – sapnął uspokojony. – Przecież jestem burmistrzem, a zareagowałem po prostu jako jego przyjaciel – wyjaśnił szybko. – Myślę, że jak najszybciej musisz pojechać do Mii i ją o tym osobiście poinformować. To ona dziedziczy firmę w wypadku śmierci męża, a wtedy będzie można wypuścić stosowne ogłoszenie do mediów.
– Tak też myślałam – odparła, przeczesują ręką włosy. – Tylko gdzie teraz znajduje się pani Smitterson? – zapytała, odwracając się i sprawdzając, czy Castle wciąż stoi  za drzwiami. Pokręciła głową, widząc go przy swoim biurku intensywnie się w nią wpatrującego.
– Pojechała z dziećmi do Hamptons – poinformował i westchnął głęboko. – Tylko proszę, zrób to delikatnie. Pod tą warstwą spokoju znajduje się bardzo wrażliwe serce.
– Jasne. Dzięki, wujku – powiedziała i rozłączyła się. Przymknęła na chwilę oczy i głośno westchnęła. Najwidoczniej zapowiadała się najcięższa spraw w jej życiu, a ona miała do pomocy tylko zdziecinniałego autora bestsellerów i jednocześnie zwolennika teorii spiskowych. Ryan i Esposito znajdowali się w terenie i jeszcze szukali jakichś ważnych informacji, więc była zdana sama na siebie. A do tego nie chciała ściągać krewnych ofiary do Nowego Jorku, skoro cieszyli się spokojem i własnym towarzystwem w Hamptons, więc musi do nich pojechać. Jedyne, co musiała zrobić, to jeszcze porozmawiać z kapitanem.
– Kapitan Montgomery, słucham – odezwał się głos po drugiej stronie telefonu.
– Kapitanie, będę musiała za chwilę wyjechać – oznajmiła detektyw, nie odwracając się w kierunku jego gabinetu.
– Beckett, czemu rozmawiasz ze mną przez telefon, będąc na tym samym piętrze? – spytał ze zdziwieniem, kompletnie nic nie rozumiejąc.
– Castle siedzi przy moim biurku – wyjaśniła krótko. – Nie chcę, żeby słyszał tę rozmowę, ponieważ będę musiała chyba zabrać go ze sobą do Hamptons, do krewnych ofiary, którą zidentyfikował – oznajmiła, czekając na reakcję przełożonego. Nawet nie zauważyła, że zaciska palce na blacie ze zdenerwowania. Przecież nigdy się tak nie zachowywała, a raczej uważała się za opanowaną osobę. Działo się z nią coś niedobrego.

***

Szybko znudził się staniem i wpatrywaniem w postać detektyw Beckett. Najwidoczniej miała konkretny powód, skoro zamknęła się sama w pomieszczeniu i nie chciała, by on słyszał tę rozmowę. Jednak dziwne uczucie zrozumienia nie miało wpływu na wzrastającą frustrację, która aktualnie zastąpiła wszystkie jego emocje.
Odwrócił się i skierował w stronę jej biurka. Opadł ciężko na krzesło i przebiegł wzrokiem po rzeczach znajdujących się na blacie. Uśmiechnął się, widząc figurki słoni. Miał wielką ochotę się nimi pobawić, ale powstrzymał się, wiedząc, jak bardzo zdenerwowałby panią detektyw.
Zignorował dzwoniący w kieszeni marynarki telefon i rozsiadł się wygodniej, skupiając się na drzwiach, za którymi niedawno zniknęła Beckett. Był zły. Bardzo zły. Mogła chociaż powiedzieć zwykłe dziękuję. Nie liczył od razu na wielki wybuch radości i rzucenie się mu na szyję. Ale przecież dokonał postępu w śledztwie i powinna mu to jakoś wynagrodzić.
– Jedziesz ze mną – szepnęła wprost do jego ucha. Podskoczył na krześle i potrząsnął głową. W prawdzie widział, jak otwierała drzwi, ale potem znów zniknęła w głębi pomieszczania. Jak…? No tak… Zapomniał, że przecież jest stamtąd jeszcze jedno wyjście. Podstępna kobieta.
– Panie Castle, chyba pana nie przestraszyłam – powiedziała z rozbawieniem w głosie, porządkując swoje biurko i biorąc z niego najważniejsze rzeczy. Śledził wzrokiem jej ruchy i dopiero po chwili przywołał się do porządku. Chyba pierwszy raz nie wiedział, co powiedzieć.
– Jedziesz ze mną? – powtórzył z niepokojem w głosie, starając się odwrócić jej uwagę od podstępnego przestraszenia. – Co to miało znaczyć?
– Czy ja mówię niewyraźnie? – rzuciła, prostując się i patrząc na niego spod przymrużonych powiek. Nie odrywając wzroku, sprawdziła, czy ma przy sobie swój pistolet, jakby chciała mu pokazać, że nie jest bezbronna. Odwróciła się i skierowała swoje kroki w kierunku windy. W połowie drogi odwróciła się i, nie wyrażając żadnych emocji, spytała:
– Idziesz?
Poderwał się z krzesła, wiedząc, że gdyby był miłą i grzeczną dziewczynką, to na pewno by się zarumienił. Skarcił się za to w myślach i uśmiechnął się szeroko, wchodząc za detektyw do windy. Odpowiedziała mu uśmiechem, w których czaiło się coś dziwnego. Jakby satysfakcja, obietnica i… rozbawienie. Czyżby tylko sobie z niego żartowała? Może chce go zostawić przed komisariatem albo, co gorsza, ośmieszyć?!
– Bawi panią coś, detektyw Beckett? – spytał, unosząc jedną brew i wciąż nie ufając jej podejrzanemu humorowi. Śledził wyraz jej twarzy, który nagle z radosnego stał się obojętny. Zauważył, że kobieta sunie palcem wskazującym po panelu windy, a następnie wciska przycisk zatrzymania. Stanęli w miejscu.
– Castle – zaczęła, przybliżając się do niego. Wiedziała, że ma tylko minutę, zanim znów ruszą na dół i musiała osiągnąć swój cel. – Jesteś najbardziej upierdliwym facetem, jakiego znam. I czasem ci się to opłaca, czasem nie. Dziś masz szczęście – szepnęła, kładąc swoją dłoń na jego klatce piersiowej i jeszcze bardziej się przybliżając. Jego oczy rozszerzyły się niemal niezauważalnie. – Powinnam ci podziękować za to, że pomogłeś zidentyfikować ofiarę. W związku z tym zabieram cię ze sobą do Hamptons, gdzie aktualnie znajduje się żona denata…
– Mam dom w Hamptons, możemy… – przerwał jej ochrypłym głosem.
– Ciii – uciszyła go, kładąc palec na jego ustach. Poczuła, że jego oddech przyśpiesza. Oparła dłonie o ściany windy po obu stronach jego ciała i przysunęła się jeszcze bliżej, raz spoglądając na jego oczy, raz na usta. – A teraz muszę nieco inaczej, ale mimo wszystko, podziękować komuś jeszcze. Komuś, kto ci pomógł dotrzeć do tego wszystkiego i zidentyfikować ofiarę.
– Masz na myśli Ryana? – spytał, wpatrując się jak zahipnotyzowany w jej oczy. O, cholera. Wydałem właśnie kolegę na pożarcie lwu. A raczej lwicy, przemknęło mu przez myśl.
– Dzięki, Castle – powiedziała ironicznie i momentalnie odsunęła się od niego. Winda ruszyła w dół, a on wciąż starał się zrozumieć, co właśnie właściwie się stało.
– To było przesłuchanie – raczej stwierdził niż zapytał, z przerażeniem wpatrując się w jej tryumfującą postawę. Daj się podejść i nie był wcale z tego zadowolony. Ryan nigdy mu już nie zaufa, jeśli ona się za to zemści.
– Tak, to było przesłuchanie, Sherlocku – odparła lekko i pewnym krokiem wyszła z windy, kierując się w stronę wyjścia. Podążył za nią ze spuszczoną głową niczym wierny pies. Dopiero po chwili zorientował się, że do budynku właśnie wchodzi jeden z detektywów z zespołu. Niedobrze.
– Beckett, proszę cię… – szepnął, chwytając ją za łokieć. Odwróciła się i wyrwała rękę z jego uścisku. Przewróciła oczami, wiedząc, że pisarz do końca nie zna relacji panujących w jej zespole. Przecież nigdy nie skrzywdziłaby żadnego z chłopaków. Byli jak rodzina.
– No, dobrze. Pomyślę nad tym – oznajmiła i w tym momencie podszedł do nich Ryan. – Coś nowego? Przesłuchałeś już wszystkich?
– To, co zawsze… Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał – odparł, nieufnie patrząc na Castle’a. – Wybieracie się gdzieś?
– Tak, do Hamptons – wyjaśniła, uśmiechając się sarkastycznie. – Jedziemy poinformować rodzinę ofiary, którą jest Robert Smitterson, ale to już pewnie wiesz – dodała złośliwie i spojrzała na pisarza. – Policzymy się, jak wrócę – zapewniła Kevina i odwróciła się, wiedząc, że aktualnie detektyw posyła autorowi bestsellerów nienawistne spojrzenie.
– Sorry, nie mogłem nic zrobić – szepnął Castle i ze skruszoną miną ruszył w kierunku wyjścia. Czuł na plecach czujnie odprowadzający go wzrok Ryana. A przecież miało być tak pięknie…

6 komentarzy:

  1. Podoba mi się! Jest to zupełne inne opowiadanie od tych wszystkich, które do tej pory czytałam i musze przyznać, że bardzo mi się podoba.
    Jest wiele tajemniczości a postać Castle baaaardzo mi się podoba! Uwielbiam takich facetów *_* Jest on zdecydowanie moim ulubieńcem w tym opowiadaniu.
    Zapraszam do mnie na nowe opowiadanie:
    www.taste-your-lips.blogspot.com
    Pozdrawiam! :) ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że opowiadanie Ci się podoba, choć jest to fanfiction. Jeśli coś trzeba wyjaśnić, to wyjaśnię w komentarzu, bo zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy oglądają serial. :)

      Usuń
  2. Po pierwsze bardzo podoba mi się nagłówek.Jest po prostu idealny ;) ! Co do rozdziału strasznie mi się podoba.Szczerze mówiąc w pierwszej chwili stwierdziłam,że nie słyszałam o tym serialu tzn. słyszałam,ale nie oglądałam.Jednak coś zaczyna mi świtać w głowie ;) Możesz być pewna,że będę zaglądała,ponieważ jestem ciekawa jak rozwinie się ich znajomość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja czasem tu wchodzę, żeby pogapić się na szablon... Wiem, że jest mój, ale jakoś tak mi się spodobał, że się nie mogę napatrzeć. :)
      A znajomość rozwinie się tak, żeby zadowoliła fanów. xD

      Usuń
    2. Może pójdę później w tym kierunku i będę w ONZ? :D Kto wie...

      Usuń