środa, 9 maja 2012

Gorzki smak szczęścia - rozdział I cz.8.

Usiadł obok niej. Może nie była to bardzo bliska odległość, ale dla niego wystarczająca, by mógł się poczuć nieco niekomfortowo. Przełknął głośno ślinę i wpatrzył się tępo w ulicę, starając się nie zwracać uwagi na Kate. Bał się, że jeśli na nią spojrzy, nie wytrzyma już dłużej tej zimnej wojny i zacznie na nowo przepraszać kobietę. Coś w jej oczach mówiło mu, że to tylko chwilowe, że ona cały czas się z nim droczy, ale fakty mówiły same za siebie. Była zła i chciała mu pokazać, kto tu rządzi. To ona znowu prowadziła samochód i sprawiała wrażenie, jakby zarządzała całym komisariatem. Wiedział, że to tylko jego chore wyobrażenia, ale nie mógł pozbyć się myśli, że coś jest nie tak, że ona coś przed nim ukrywa. Im bardziej zaczął o tym rozmyślać, tym bardziej zapominał, że miał nie zwracać na nią uwagi. Spojrzał na Kate i wtedy zrozumiał, jak ta cisza panująca w samochodzie ciąży im obu. Jeszcze nigdy aż tak długo się do siebie nie odzywali. W końcu on postanowił to przerwać i zobaczył na jej twarzy ulgę, ale był to widok chwilowy i detektyw znowu przybrała kamienną maskę. Rozmawiała z nim prawie normalnie i udało mu się sprawdzić, że obydwoje się zaśmiali. W tym momencie było to bardzo dziwne, ale przecież kiedyś tak było zawsze. Castle nawet zaczął się zastanawiać, czy wszystko wraca do normy, ale po chwili wiedział, że nie do końca. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jeszcze długa droga przed nimi, chyba że wydarzy się coś niespodziewanego. Coś, co zakłuci ich dotychczasowe stosunki. Coś, co obydwoje będą musieli zachować tylko dla siebie. W głębi duszy czuł, że to nieuniknione. Tym bardziej, jeśli jest się pisarzem lub detektywem. Te dwa zawody zobowiązują. Ten pierwszy do używania swojej wyobraźni, a ten drugi do używania rozumu. Czy można to wszystko połączyć tak, by współpracowało ze sobą idealnie? Rick był pewny odpowiedzi. Dla niego wszystko było możliwe. Jednak nie mógł zaprzeczyć, że na niektóre rzeczy trzeba poczekać. I chociaż był dobry w obserwowaniu ludzi i wyszukiwaniu w ten sposób różnych teorii na ich temat, dziś nie mógł wyczytać nic z zachowania Beckett. Jej mowa ciała nie mówiła mu nic, co mogłoby sprawić, że choć przez chwilę nabrałby wrażenia, że wszystko jest w porządku. Doskonale wiedział, że nie było. Ale to tylko dopiero część prawdy, którą miał tak naprawdę poznać.
Wysiadł z auta i podążył za detektyw. Prawie niezauważalnie rozglądał się po okolicy, starając się zgłębić tajemnicę ich mieszkańców. Kiedy spojrzał na dom, w stronę którego się kierowali, wiedział już, że znajduje się w jednej z bogatszych dzielnic Nowego Jorku, ale białe drzwi wejściowe do budynku jakoś mu nie pasowały. Kiedy stanęli przed nimi, przyjrzał się im dokładnie, jednak nie mógł dostrzec niczego dziwnego. Przeczucie mówiło mu, że się nie pomylił, ale na razie nie chciał mówić o tym Kate. Był prawie pewny, że znowu by go wyśmiała, a tego w tym momencie nie pragnął. Zresztą już go prawie poniżyła, kiedy zaproponowała mu współpracę z burmistrzem. W końcu nie na co dzień zostaje zamordowany jego prasowy rzecznik.
Kiedy drzwi w końcu się otworzyły, Castle nie mógł uwierzyć własnym oczom. Żona Jamesa Donovana była piękną, długonogą blondyną o oczach koloru spokojnego morza. Po jej policzkach spływały łzy, które szybko otarła chusteczką, ale na jej twarzy wciąż widoczne były ślady czarnego tuszu. Rick z jej zachowania wywnioskował, że naprawdę tęskni już za mężem i nie gra żadnej roli w tym przedstawieniu. Ale jego brwi podniosły się znacznie do góry w geście zdziwienia, kiedy kobieta przytuliła się do jego partnerki, zwracając się do niej po imieniu. Tego było już dla niego za wiele. Spojrzał ze zdziwieniem na Kate, a ta tylko mrugnęła powiekami i odsunęła delikatnie od siebie żonę zmarłego.
– Detektyw Beckett – powiedziała, pokazując odznakę. – Nowojorska policja. Czy moglibyśmy…?
– Oczywiście – przerwała jej i wpuściła ich do środka. – Tylko proszę cię, Kattie, nie baw się teraz w żadne formalności. Przecież wiesz, jak bardzo go kochałam.
Rick po raz kolejny spojrzał ze zdziwieniem na swoją partnerkę. W jego głowie wciąż echem odbijały się słowa blondynki. Kattie. To było jak napis na ścianie, którego nie dało się zmazać. Mężczyzna nie miał pojęcia, dlaczego kobieta tak właśnie nazwała Beckett. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że mógłby się tak kiedykolwiek do niej zwrócić. Postać pani detektyw kojarzyła mu się z wrodzoną gracją, elegancją, kulturą osobistą, odpowiedzialnością, poważnością… Kattie – trochę dziecinne zdrobnienie, którego można by użyć, kiedy kogoś zna się naprawdę dobrze. Castle zastanawiał się, ile lat muszę znać się już te dwie kobiety, skoro mówią do siebie zdrobnieniami. Jego mózg zaczął pracować coraz szybciej, a on sam nie zwracał uwagi na to, co się dzieje wokół niego. Wiedział tylko, że idą w kierunku salonu w absolutnej ciszy i to mu wystarczyło, by mógł zebrać myśli. Niemal czuł, jakby w jego głowie obracały się skomplikowane koła zębate. W pewnym momencie zrobiło mu się gorąco i poczuł, że traci władzę nad własnym ciałem. Za dużo informacji w ciągu kilku sekund dotarło do niego. Dotknął swoje czoło i przymknął oczy, kiedy mu przed nimi pociemniało. Dźwięki zaczęły docierać do niego coraz mniej wyraźnie, a on oblał się zimnym potem.
– Castle, co się dzieje? – usłyszał w oddali pytanie Beckett i jeszcze bardziej zamknął oczy, starając się zapanować nad mdłościami. Czuł, jak pomału zaczyna kręcić mu się w głowie. Nagle nogi się pod nim ugięły, a on runął bezwładnie na kanapę, która była tuż za nim. Ostatnim zdaniem, jakie usłyszał, był krzyk Beckett:
– Elly, coś z nim jest nie tak!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz